Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
Belgia: Tu domy (nieco) potaniały
Belgia, Walonia: Mniej wypadków i ofiar śmiertelnych
Belgijskie autostrady uszkodzone przez upały!
Niemcy: Służby graniczne zawróciły ponad 6 tys. osób w ciągu 2 miesięcy!
Belgia kupi 11 dodatkowych myśliwców F-35
Słowo dnia: Trimester
PRACA W BELGII: Szukasz pracy? Znajdziesz na www.NIEDZIELA.BE (sobota 5 lipca 2025, www.PRACA.BE)
Belgia: Te towary i usługi podrożały najbardziej
Chiny wiodącym partnerem handlowym Belgii spoza UE!
Belgia, Flandria: Mniej zabitych na drogach
Redakcja

Redakcja

Website URL:

Świat. Badanie: Polacy w UK - zintegrowani i wyobcowani jednocześnie

Pod względem zachowania Polacy mieszkający w Wielkiej Brytanii bardziej przypominają Brytyjczyków, niż rodaków z Polski. Jednak w wymiarze kontaktów społecznych sprawiają wrażenie wyobcowanych – wynika z badania życia 45 tys. osób, w tym imigrantów z Polski, żyjących na Wyspach.

Współautorka tego badania dr Ewa Jarosz z Uniwersytetu Oksfordzkiego (W. Brytania) przyznaje w rozmowie z PAP, iż wyniki wskazują na ograniczony zakres integracji polskich migrantów w UK. „W wymiarze zachowań wydaje się być ona sukcesem, w wymiarze kontaktów społecznych – niekoniecznie” – stwierdza.

Pochodząca z Polski badaczka wraz ze swoim współpracownikiem dr. Alexim Gugushivili przeanalizowała dane zebrane od ponad 45 tys. respondentów (Brytyjczyków, Polaków mieszkających w UK oraz Polaków mieszkających w Polsce) na temat ich codziennego życia. Na podstawie prowadzonych przez uczestników dzienniczków ustalano, ile czasu w ciągu dnia spędzają oni na poszczególnych aktywnościach, w tym pracy zarobkowej, odpoczynku, opiece nad dziećmi, zakupach czy życiu towarzyskim.

Analizy pokazały, że pod względem zachowania Polacy mieszkający w Wielkiej Brytanii bardziej przypominają Brytyjczyków, niż krajan, którzy pozostali w ojczyźnie.

"W porównaniu z Polakami mieszkającymi w Polsce migranci spędzają więcej czasu na zakupach i dojazdach, a mniej - na jedzeniu i czynnościach z nim związanych, w czym nie różnią się statystycznie od Brytyjczyków" – komentuje dr Jarosz.

Jednak migranci na co dzień mniej czasu poświęcają kontaktom społecznym, co obejmuje zarówno kontakty z miejscowymi, jak i z przyjaciółmi i rodziną z Polski. Ponadto modele statystyczne sugerują, że, w porównaniu z Brytyjczykami czy Polakami mieszkającymi w Polsce, migranci mogą czerpać z życia towarzyskiego mniej satysfakcji.

"Integracja polskich migrantów w brytyjskim społeczeństwie ma ograniczony zakres” – mówi badaczka. Świadczy o tym „niezadowalające życie towarzyskie w połączeniu ze stosunkowo rzadszym uczestnictwem w życiu lokalnej społeczności oraz niską aktywnością w ramach wspólnoty wyznaniowej".

Z czego to wynika? Dlaczego na poziomie behawioralnym migranci są nieźle zintegrowani, ale pod względem społecznym - nie do końca? Dr Jarosz przyznaje, że nie ma na to jasnej odpowiedzi. Zaznacza jednocześnie, że wnioski dotyczą "migrantów pierwszego pokolenia (first-generation migrants), czyli ludzi, którzy nie są zakorzenieni w UK: nie wychowali się tam".

Badaczka sugeruje, że może chodzić o wiele różnych kwestii, choćby poziom znajomości języka. „Migranci dość rzadko oglądają telewizję, co może oznaczać, że pod względem językowym nie czują się na tyle swobodnie, by oglądać brytyjskie programy TV” – zauważa.

Zwraca też uwagę, że wyobcowanie społeczne polskich migrantów odnosi się nie tylko do kontaktów z Brytyjczykami, ale również do kontaktów z ludźmi mieszkającymi w Polsce (w badaniu uwzględniano także kontakty online). Dr Jarosz nie wskazuje jednoznacznej przyczyny tego problemu. Proponuje jednak wyjaśnienie zdroworozsądkowe: „Może to nie zaskakuje, ale w wieku dorosłym trudno jest nawiązać nowe relacje. Trudno też utrzymać tzw. relacje transgraniczne (ang. cross-border)”.

Autorzy badania zastanawiają się, czy ograniczona integracja polskich migrantów w UK może wpływać na ich decyzje dotyczące powrotu do kraju bądź pozostania w Wielkiej Brytanii.

„Jeśli uznamy, że była to migracja czysto zarobkowa i migranci nie zmieniają swoich potrzeb i zainteresowań - to nie powinno to wpływać na ich decyzje” – mówi dr Jarosz. Dodaje jednak, że takie założenie trudno jest utrzymać.

W publikacji badacze przychylają się raczej do tzw. teorii równowagi (ang. spatial equilibrium), argumentując, że na różnych etapach migracji ważne są różne kwestie. „Jeśli nawet na początku jest to głównie rynek pracy, to później może być tak, że atrybuty miejsca (włącznie z kapitałem społecznym) stają się ważniejsze. Wtedy zagadnienia, o których piszemy mogą mieć znaczący wpływ na decyzję o zmianie kraju zamieszkania” – wyjaśnia.

Rozważania te nabierają szczególnego znaczenia w kontekście wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej (Brexit) i ustanowienia w stosunku do migrantów tzw. statusu osoby osiedlonej (ang. settled status) – podkreśla dr Jarosz.

Wyniki pracy przestawiono w piśmie "Population, Space and Place" (https://doi.org/10.1002/psp.2343).


13.06.2020 Niedziela.BE // źródło: Aleksandra Piasta / Nauka w Polsce, PAP, www.naukawpolsce.pap.pl // fot. Shutterstock, Inc.

(kmb)

 

  • Published in Świat
  • 0

Motoryzacja: 7 powodów, dlaczego warto kupić hulajnogę elektryczną

Hulajnoga elektryczna dla wielu wydawała się nową fanaberią, która szybko przeminie. Na ulicach, głównie dużych miast, pojawiały się coraz częściej, choć zazwyczaj pomykali nimi młodzi ludzie lub brodaci młodzi gniewni. Byli oni takim zjawiskiem, jak wcześniej ludzie na Segwayach.

Gdy jednak okazało się, że pojawiają się wypożyczalnie tego typu pojazdów, też głównie w większych miastach, to zaczęła się prawdziwa rewolucja.

Chińczycy zaczęli produkować je na taką skalę, że hulajnoga elektryczna wyparła tradycyjne rowery i quady, jako prezenty na 1 Komunię.

Sam byłem nieco sceptycznym człowiekiem, jeśli chodzi o tego typu gadżety. Nadal preferuję rower i pomykanie dzięki sile mięśni. Nie mniej poważnie zastanawiam się nad zakupem takiego środka lokomocji.

Poniżej zamieszczam 7 powodów, dla których warto rozważyć zakup pojazdu jakim jest hulajnoga elektryczna.

1. Szybki i wygodny dojazd

Dotyczy to zarówno dzieci, młodzieży, ale także dorosłych. Zazwyczaj mieszkając w mieście do szkoły, na uczelnię, czy do pracy mamy od kilku do maksymalnie kilkunastu kilometrów. Można śmigać komunikacją miejską. Pewnie, że tak, ale przyznam, że gdybym miał codziennie próbować dostać się z wrocławskiego Ołtaszyna na Ołbin, to chyba dostałbym białej gorączki. Co dzień muszę przejechać jedną z najbardziej zakorkowanych ulic we Wrocławiu (Zwycięską, Grota Roweckiego i Plac Społeczny). Komunikacyjna masakra.

Wybieram samochód, bo znając kilka objazdów jadę poniżej godziny, zamiast 1,5 do 2 godzin z przesiadkami. Oczywiście teraz, w czasach pandemii, gdy nie ma ruchu rodziców dowożących dzieci do szkół, studentów mknących na uczelnie, pracowników spieszących do zakładów pracy jest łatwiej, ale gdy Polska się odblokuje, wszystko „wróci do normy”.

Hulajnogą śmigałbym znacznie szybciej, bo zgodnie z przepisami korzystałbym z chodników, pewnie gdzie by się dało (niezgodnie z przepisami) ze ścieżek rowerowych i tam, gdzie chcę byłbym w maksimum kilkadziesiąt minut. Tak, podobnie jak samochodem, bo nie musiałbym stać w korkach, ale za ułamek ceny – paliwo kontra elektryka, ale o tym przeczytacie dalej.

Teoretycznie hulajnogi przeznaczone są do jazdy po utwardzonych drogach, ale są też takie, którymi można bez problemu przejechać po lesie lub nieutwardzonej drodze. Wtedy można jeździć nawet na wsi, w górach i terenach podmiejskich. Zasięg niektórych konstrukcji wynosi grubo ponad 60 km!

2. Bez wysiłku

Hulajnoga elektryczna jest dobrym wyborem, jeśli w pracy lub szkole obowiązuje dress code. Jeśli musisz wbić się w garnitur, to przyznam, że śmiganie autem sprawia, że trzeba zdejmować marynarkę, żeby się nie pogniotła.

Jadąc rowerem, można się spocić i nawet antyperspirant nie pomoże, a jeśli nie ma prysznica i ubrania na zmianę, to…

Na hulajnogę się wchodzi, dociera na miejsce bez żadnego wysiłku, może poza wniesieniem potem sprzętu do biura, szatni lub innej przechowalni.

3. Małe gabaryty po złożeniu

W obydwu powyższych przypadkach dużą zaletą jest to, że hulajnoga elektryczna po złożeniu ma naprawdę niewielkie gabaryty. No może poza wyczynowymi lub bardzo nietypowymi konstrukcjami. Kilka kilogramów i nieco ponad metr długości nie przeszkodzi w zabraniu hulajnogi do autobusu, tramwaju, czy pociągu, gdy akurat zacznie padać. Jest to nieco większe od walizki, ale da się nieść za suport kierownicy.

Dodatkowo łatwo ją położyć w biurze obok biurka lub w szatni albo w szafce.

Znam osoby, które dojeżdżają do pracy w centrum miasta z miejscowości oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów. Zatrzymują auto na darmowych parkingach na obrzeżach miasta i wyjmują z bagażnika hulajnogę elektryczną, którą to dojeżdżają do pracy. W domu można ją postawić w przedpokoju jak przysłowiowy parasol lub schować pod łóżko, do garderoby lub szafy w przedpokoju. Z rowerem albo skuterem tak łatwo nie jest.

4. Dla każdego

Hulajnoga elektryczna to obecnie nie jest wybór spomiędzy 2-3 modeli, gdyż wybór jest ogromny! Od prostych modeli, z zasięgiem do kilkunastu kilometrów, przeznaczonych dla dzieci po wyczynowe modele z ogromnymi kołami, mega amortyzacją i dwoma mocnymi silnikami dla prawdziwych wyczynowców i wielbicieli śmigania w terenie.

Tu nie ma żadnych wymówek, gdyż są nawet modele pozwalające napędzać… wózki inwalidzkie i to z dużym powodzeniem. Da się nimi wjeżdżać nawet na spore górki lub zrobić kilkudziesięciokilometrową wycieczkę.

5. Ekologia

Ekologia, to słowo, które zawsze pojawia się przy pojazdach elektrycznych. Oczywiście można rozważać ekologię przez pryzmat pozyskiwania energii (atom, elektrownie węglowe), albo wydobycie metali ziem rzadkich w celu budowy akumulatorów, utylizację tychże, gdy zakończą żywot, ale prawdę pisząc, niemal każdy pojazd obecnie ma akumulator, może poza zwykłym rowerem.

Hulajnogi elektryczne nie wytwarzają jednak żadnych spalin. Jeżdżąc nimi nie powodujemy powstawania części smogu, za którą odpowiadają auta i motocykle.

Warto pomyśleć, że tam, gdzie stężenie smogu w korkach jest największe, po zmianie pojazdów na elektryczne zanieczyszczenie zapewne znacznie by spadło.

6. Ekonomia

Hulajnoga elektryczna w zakupie nie jest tania. Piszę o modelach przedstawiających sobą dobrą jakość wykonania, czyli użyte podzespoły, bezpieczeństwo, zasięg i ogólne parametry użytkowe. Jednakże biorąc pod uwagę to, że cena przejechanego kilometra po naładowaniu akumulatora z sieci energetycznej jest naprawdę znikoma, to chyba warto.

Taniej jest chyba tylko zwykłą hulajnogą, deskorolką, rolkami lub rowerem, bo tam koszt to paliwo w postaci jedzenia, które daje nam kalorie do spalenia podczas jazdy. Same przecież nie jeżdżą, trzeba je napędzić, a mięśnie „nakarmić”.

7. Zabawa

Hulajnogi od samego początku istnienia były przeznaczone do dwóch celów. Jednym było przemieszczanie się, ale najczęściej do zabawy. Większość hulajnóg sprzedawanych w ciągu ostatnich kilkunastu lat było przeznaczonych dla dzieci. Sam kupiłem córce pierwszy pojazd, którym była trzykołowa hulajnoga w jej ulubionych kolorach i zaczęła nią śmigać, zanim skończyła 3 lata. Dawało jej to tyle radości, że i nam się ona udzielała.

Hulajnogi elektryczne prócz przemieszczania się, także dają ludziom zabawę. Ile to razy, stojąc lub idąc po ulicach, słyszałem od małolatów prośbę o to, żeby mogli się taką przejechać.

Koledzy w jednej z poprzednich prac mieli masę zabawy, testując nowe modele wprowadzanych na rynek hulajnóg na parkingu przed firmą, gdzie robili sobie miniskocznie z garbów zwalniających lub próbowali śmigać po kawałku nieutwardzonego parkingu.

Na rynku jest coraz więcej hulajnóg, które wyglądają jak choppery, są monocyklami lub mają wspomnianą wcześniej ogromną moc, zasięg i amortyzację pozwalającą jeździć jak na motocyklu crossowym.

Kilku zapaleńców jeżdżących na monocyklach elektrycznych i nietypowych hulajnogach widziałem na Placu Wolności we Wrocławiu, czy okolicznych polnych drogach.


14.06.2020 Niedziela.BE // źródło: Maciej Lewczuk, iotlab.pl // fot. Shutterstock, Inc.

(kmb)

 

Nadopiekuńczość i brak konsekwencji to jedne z najczęstszych błędów wychowawczych. Współczesnym rodzicom trudno ich uniknąć

– Nie ma idealnych rodziców i wszyscy popełniają jakieś błędy – mówi psycholog, dr Iwona Krosny-Wekselberg. Jak podkreśla, współczesnym rodzicom trudno uniknąć błędów wychowawczych, chociażby z powodu pośpiechu i braku czasu, nagromadzenia sprzecznych informacji czerpanych z portali czy książek o rodzicielstwie, a czasem też przez własne doświadczenia z dzieciństwa, oczekiwania rodzinne i rady mam czy teściowych. Często powodem są też popularne wśród rodziców stereotypy – np. ten, że dzieciństwo powinno być najszczęśliwszym okresem w życiu. Takie przekonanie skutkuje roztoczeniem nad dzieckiem parasola ochronnego, co zaburza rozwój jego osobowości.

– Przez przekonanie, że dzieciństwo jest najszczęśliwszym okresem w życiu, dorośli często się nie domyślają, że dziecko może mieć swoje troski i że ma prawo do swoich humorów. To może powodować, że deprecjonują i bagatelizują jego problemy. Tymczasem ono ma masę problemów, ponieważ stawia się przed nim ogrom zadań do wykonania, z którymi różnie sobie radzi – mówi agencji Newseria dr Iwona Krosny-Wekselberg, psycholog i wykładowca Dolnośląskiej Szkoły Wyższej na kierunku pedagogika i psychologia.

Kolejnym mitem jest ten, że dobrze wychowane dziecko oznacza grzeczne. Tymczasem dziecko, które jest posłuszne, bardzo często boi się otwarcie okazywać swoje emocje, jest wycofane, potulne i podporządkowane, a to rzutuje na jego zachowanie w przyszłości.

– Posłuszeństwo dziecka wobec rodzica nie może być jego jedynym celem. W wychowaniu nie chodzi o to, żeby dzieckiem sterować, ale kształtować w nim silne „ja”, bo kiedyś ono będzie musiało poradzić sobie w życiu – mówi ekspertka. – Dziecko właśnie w rodzinie powinno przejść trening asertywności, mieć doświadczenie w mówieniu „nie”, poczucie wpływu na otoczenie. Jeżeli tego nie ma i tego rodzaju zachowania są karane, to może doprowadzić to do rozwoju uległej osobowości. Potem rodzice się dziwią, że dziecko jest konformistyczne i ulega grupie rówieśniczej. Tymczasem dziecko nie zostało nauczone, że może mieć własne zdanie i może się na coś nie zgodzić.

Popularny wśród rodziców jest też mit o skuteczności i wyższości kary nad nagrodą. Wielu wręcz obawia się chwalić i nagradzać dobre zachowania, myśląc, że w ten sposób zdemotywują dziecko.

– To jest trochę dziwne założenie. U ludzi utrwalają się właśnie te zachowania, które przynoszą pozytywne rezultaty. Aprobata otoczenia jest sygnałem, że dane zachowanie może przynieść korzyści, więc warto je powtarzać. Jeśli rodzice reagują głównie wtedy, kiedy coś idzie źle, dziecko dostanie dwóję albo pobije się z kolegą, pokazują mu w ten sposób, że tylko złym zachowaniem jest w stanie zwrócić ich uwagę – mówi wykładowca Dolnośląskiej Szkoły Wyższej.

Psycholog podkreśla, że nie ma idealnych rodziców i wszyscy bez wyjątków popełniają błędy wychowawcze. Te najczęstsze można podzielić na tzw. błędy zimne i ciepłe. Te pierwsze są związane z dystansem uczuciowym, oziębłością, brakiem akceptacji, a nawet odrzuceniem.

– Rygoryzm, ograniczanie spontanicznej aktywności dziecka, obojętność czy agresja (oprócz fizycznej i słownej chodzi również o jej bierną formę, np. obrażanie się) zwiększają poziom lęku i obniżają samoocenę dziecka, więc staje się ono wycofane, bierne. Warto też mieć świadomość, że agresja rodzica modeluje agresję u dzieci – frustracja osoby niedocenianej, poniżanej, niesprawiedliwie karanej może powodować, że przenosi swój gniew i rozładowuje napięcie poprzez agresję np. wobec rówieśników.​ To wszystko wpływa na dziecko, które bardzo krytycznie podchodzi do własnej aktywności albo wręcz jest obojętne. Takie zachowania mogą też zwiększać u dzieci poczucie lęku, z pewnością nie wpływają na harmonijny rozwój osobowości – podkreśla dr Iwona Krosny-Wekselberg.

Jednak nawet rodzice, którzy pozostają z dziećmi w bliskiej, ciepłej i uczuciowej relacji, popełniają błędy wychowawcze, choć innego rodzaju. W tym modelu częste są właśnie tzw. błędy ciepłe. Te polegają m.in. na uleganiu dziecku, spełnianiu jego zachcianek, wyręczaniu w obowiązkach, a tłumaczone są jego dobrem.

– Ciepłe błędy są nazywane syndromem nadopiekuńczości. Mogą prowadzić do tego, że dziecko staje się zależne emocjonalnie od opiekuna, nie ma warunków, żeby wzmacniać swoją odporność psychiczną. Brakuje mu treningu w radzeniu sobie z trudnymi sytuacjami, bo często jest w nich wyręczane. W efekcie tworzy się u niego wyobrażenie, że ludzie są po to, żeby mu pomagać, że nie jest za nic odpowiedzialne. A skoro wszyscy je kontrolują i roztaczają nad nim parasol ochronny, to być może nie jest wystarczająco dobre – mówi ekspertka.

Tego rodzaju zachowania hamują u dzieci poczucie sprawstwa, wewnętrznej kontroli i przekonania, że samodzielnie dadzą sobie radę. Dlatego dzieci, które są wychowywane w takim nadopiekuńczym modelu, mają niższą odporność psychiczną. Kiedy natrafiają na trudną sytuację, od razu się z niej wycofują albo uruchamiają schemat szukania pomocy. Częstym efektem jest też to, że traktują innych ludzi instrumentalnie.

– Kiedy dziecko dorasta i opuszcza dom ze schematem „ludzie są dla mnie i mogę z nich korzystać”, to niekoniecznie dobrze wpłynie na jego kontakty społeczne – mówi wykładowca Dolnośląskiej Szkoły Wyższej.

Jak podkreśla, nawet dobre intencje nie ustrzegą rodziców przed popełnianiem błędów wychowawczych.

– Ludzie często mają dobre motywacje. Jednak często też ich starania, żeby uczynić życie dziecka szczęśliwym, zapewnić mu opiekę, wyrozumiałość i poczucie beztroski, powodują, że ono nie ma warunków, aby optymalnie rozwijać swój potencjał i stawać się samodzielne, bo niestety ciągle jest pod parasolem ochronnym. Oprócz tego motywem rodziców bywa po prostu ich potrzeba, żeby w dzisiejszych, zabieganych czasach mieć trochę spokoju. Czasem łatwiej zrobić coś za dziecko, dla świętego spokoju odpuścić, niż mobilizować cały potencjał i nie rezygnować z myślą o odległych korzyściach takiej postawy – mówi dr Iwona Krosny-Wekselberg.

To często wiąże się z błędem niekonsekwencji, który dla wychowania dziecka może mieć szczególnie niebezpieczne skutki. Tym bardziej że rodzicom czasem trudno jest rozpoznać, która postawa i zachowanie są tymi właściwymi, a nie pomagają w tym także często sprzeczne informacje czerpane z portali czy książek o rodzicielstwie, oczekiwań rodzinnych i rad mam czy teściowych.

– Brak konsekwencji rodzica utrudnia dziecku opanowanie zasad obowiązujących w domu, jakiejś hierarchii wartości. Skoro wszystko jest zmienne, ono zaczyna się gubić, nie wie, czego ma się trzymać. Poza tym, jeżeli rodzic za coś karze, a innym razem nie, raz na coś pozwala, a kolejnym nie, to traci w oczach swojego dziecka autorytet. Wtedy maleje możliwość, że będzie mieć na swoją pociechę wpływ, ponieważ jest nieprzewidywalny. A rodzic nieprzewidywalny nie zaspokaja podstawowej potrzeby dziecięcej, jaką jest potrzeba bezpieczeństwa. Warto dodać, że dla jej zaspokojenia oprócz możliwości przewidywania ważna jest też możliwość otwartej komunikacji z osobami bliskimi. Zaburzają ją błędy, np. karanie za szczerość czy lekceważenie tego, co dziecko przeżywa, czy wreszcie mówienie mu, że jest jeszcze małe i niczego nie rozumie – podkreśla psycholog i wykładowca Dolnośląskiej Szkoły Wyższej.

Ekspertka dodaje, że zaspokojenie tej podstawowej potrzeby – bezpieczeństwa – jest szczególnie ważne dla rozwoju dzieci.

– Rozwój bowiem to zmiana, a dziecko, które jest niepewne i nieufne, wycofuje się i może nie korzystać z nowych doświadczeń, które rozwijają jego osobowość i umiejętności samodzielnego radzenia sobie w życiu – dodaje dr Iwona Krosny-Wekselberg.

 

13.06.2020 Newseria.pl

 

  • Published in Belgia
  • 0

Wybrano 100 najwybitniejszych polskich naukowców przed 30. rokiem życia. Ich dorobek nie odbiega od światowej czołówki

Pod względem rozwoju nauki Polska wypada coraz lepiej. Młodzi naukowcy z naszego kraju odnoszą sukcesy, które kwalifikują ich do światowej czołówki, i stale podnoszą poprzeczkę w innowacyjnych badaniach. W ramach Programu START Fundacja na rzecz Nauki Polskiej wyłoniła 100 wybitnych naukowców przed 30. rokiem życia, którzy – mimo tak młodego wieku – mogą już poszczycić się znaczącym dorobkiem naukowym. Na ich konta trafią stypendia w wysokości 28 tys. zł, które mogą przeznaczyć na dowolny cel.

– Prace najzdolniejszych młodych polskich naukowców przed trzydziestką – laureatów Programu START – niczym nie różnią się od prac dojrzałych uczonych, mających bogaty dorobek naukowy. Prezentują poważne osiągnięcia badawcze i śmiało mogą z nimi konkurować – mówi w rozmowie z agencją informacyjną Newseria Biznes Krystyna Frąk, koordynator Programu START z Fundacji na rzecz Nauki Polskiej.

Jak podkreśla, pod względem rozwoju nauki Polska coraz lepiej wypada na tle Europy i reszty świata. Dystans regularnie się zmniejsza, a polscy naukowcy wciąż podnoszą poprzeczkę, jeśli chodzi o dorobek naukowy i osiągnięcia badawcze.

– Świadczą o tym także m.in. opinie naszych recenzentów oceniających wnioski kandydatów w Programie START. Niedawno był taki rocznik, w którym według eksperta na dwadzieścia ocenianych prac z matematyki aż osiem kwalifikowało się na zagraniczne stypendium w Princeton. Nasi naukowcy mieli tak znaczący dorobek naukowy, że nie byłoby z tym problemu – mówi Krystyna Frąk.

START to najstarszy w Polsce program stypendialny dla 100 najlepszych młodych naukowców. Stypendia są przyznawane przez Fundację na rzecz Nauki Polskiej od 1993 roku. Dostają je wybitni badacze przed 30. rokiem życia, którzy mimo młodego wieku mogą się już pochwalić znaczącym dorobkiem. Stypendia mają wspierać i zachęcić ich do dalszego rozwoju. Laureaci otrzymują roczne stypendia w wysokości 28 tys. zł, które mogą przeznaczyć na dowolny cel. Do tej pory w Programie START fundacja wyróżniła 3100 młodych naukowców i przyznała 3736 stypendiów w łącznej wysokości 84,5 mln zł.

– Wszystkie dziedziny traktujemy jednakowo, nie mamy żadnych preferencji dotyczących przedmiotu badań czy tematyki podejmowanej przez naszych kandydatów. Jednak w ostatnich latach widać, że prym wiodą nauki ścisłe, medyczne i przyrodnicze. Mniej wniosków wpływa z nauk humanistycznych i społecznych, może z wyjątkiem psychologii – wskazuje Krystyna Frąk.

Stypendyści Programu START są wybierani w drodze kilkuetapowego konkursu, w którym oceniany jest ich dorobek naukowy, udokumentowany patentami lub publikacjami w uznanych polskich i zagranicznych periodykach naukowych. Poziom jest bardzo wysoki, a kryteria – rygorystyczne.

– Trzeba podkreślić, że osiągnięcia naszych laureatów opisane w publikacjach w prestiżowych czasopismach naukowych absolutnie nie różnią się od dorobku dojrzałych uczonych, bo trudno przyjąć, że takie czasopisma jak np. „Nature” stosują kryterium wiekowe. Pod uwagę brana jest wyłącznie wartość merytoryczna i oryginalność prac. Nasi laureaci mogą się poszczycić konkretnymi osiągnięciami, mimo że często nie są to jeszcze nawet samodzielni pracownicy naukowi. Generalnie są to ludzie przed doktoratem lub tuż po nim – mówi Krystyna Frąk.

W tym roku setka najzdolniejszych naukowców przed trzydziestką została wyłoniona spośród grona 845 kandydatów (to oznacza, że granty trafiły do co dziewiątego kandydata). Ich średni wiek wynosi 28,5 lat, a 44 proc. z nich ma stopień doktora (w Polsce przeciętny wiek uzyskiwania doktoratu wynosi około 35 lat). Wśród nagrodzonych badaczy najwięcej reprezentuje nauki biologiczne i medyczne, nauki techniczne oraz nauki humanistyczne i społeczne. Jest wśród nich 58 mężczyzn i 42 kobiety, a najwięcej laureatów jest związanych z Uniwersytetem Jagiellońskim (22 stypendystów), Uniwersytetem Warszawskim (12) oraz Uniwersytetem im. Adama Mickiewicza w Poznaniu (6).

Od ponad dekady FNP przyznaje w Programie START także wyróżnienia dla tych badaczy, których osiągnięcia badawcze zostały ocenione jako wybitne. Ich stypendia zostają podwyższone do kwoty 36 tys. zł. W tym roku otrzymała je czwórka młodych naukowców: dr Magdalena Migalska z Wydziału Biologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, mgr Rafał Muda z Wydziału Ekonomicznego Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, mgr inż. Krzysztof Ptaszyński z Instytutu Fizyki Molekularnej Polskiej Akademii Nauk oraz mgr Monika Żukowska z Wydziału Biochemii, Biofizyki i Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.

– Te stypendia cieszą się tak wielką renomą i są tak rozpoznawalne w środowisku naukowym w Polsce, że każdy z kandydatów chciałby się poszczycić, że jest START-owcem. Istotny jest też fakt, że to pieniądze, które laureaci dostają dla siebie i nie wymagamy żadnych sprawozdań finansowych. Stypendium START wpływa na prywatne konta laureatów, którzy mogą je przeznaczyć, na co tylko chcą – zapewnia Krystyna Frąk.

W tym roku specjalne Stypendium im. Barbary Skargi dla osoby, której badania wyróżniają się odważnym przekraczaniem granic pomiędzy różnymi dziedzinami nauki i otwierają nowe perspektywy, otrzymała mgr Katarzyna Chyl z Instytutu Biologii Doświadczalnej im. Marcelego Nenckiego PAN w Warszawie za pracę nad dysleksją wśród dzieci. Z kolei wyróżnieniem im. prof. Adama Sobiczewskiego – dla naukowca, który prowadzi badania w dziedzinie matematyki, fizyki teoretycznej bądź astronomii i może się pochwalić wysokiej jakości dorobkiem naukowym – został uhonorowany mgr Marcin Karczewski z Wydziału Fizyki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Oboje będą otrzymywać stypendia podwyższone do 36 tys. zł.

Stypendia zostaną sfinansowane głównie z budżetu Fundacji na rzecz Nauki Polskiej oraz środków od partnerów, wśród których jest Narodowy Bank Polski (projekt realizowany w ramach programu edukacji ekonomicznej). Poza NBP program wspierają Fundacja PZU, a także firmy dotychczasowych stypendystów: SensDx, Instytut Biotechnologii i Medycyny Molekularnej Dawida Nidzworskiego oraz Neuro Device Pawła Solucha. Nabór wniosków do kolejnego, 29. już konkursu START rozpocznie się jesienią tego roku.

 

14.06.2020 Newseria.pl

 

  • Published in Polska
  • 0
Subscribe to this RSS feed