Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
Belgia: Chleb droższy, ale tylko trochę
Belgia: Spada liczba firm budowlanych
Słowa dnia: Bruin stokbrood
PRACA W BELGII: Szukasz pracy? Znajdziesz na www.NIEDZIELA.BE (sobota, 23 sierpnia 2025, www.PRACA.BE)
Belgia powołuje komisję do walki z przeludnieniem więzień
Belgia i napad stulecia: Netflix odkryje kulisy kradzieży diamentów
Belgia: Zgwałcił 70-latkę. Trafi do więzienia?
Belgijska poczta zawiesza dostawę paczek do USA!
Belgijski pedofil deportowany z USA po 12 latach
Belgia: W Polsce podrożały o 18%, w Belgii o 7,5%. Często je jemy
Redakcja

Redakcja

Website URL:

Przydatne skróty: enz. i e.d.

Skrót „enz.” to jeden z najczęściej używanych skrótów w języku niderlandzkim. Na język polski tłumaczymy go jako „itd.”

„Enz.” pochodzi od „enzovoort”, czyli właśnie „i tak dalej”. Czasem używa się też określenia „enzovoorts” (a więc z „s” na końcu), znaczącego to samo. „Enzovoorts” jest jednak mniej popularne niż „enzovoort”, szczególnie we Flandrii (północnej, niderlandzkojęzycznej części Belgii).

Skrótu „enz.” używamy, podobnie jak w języku polskim, przeważnie wtedy, gdy wyliczamy szereg różnych elementów. „Wij zijn aanwezig in alle landen van de Europese Unie: Nederland, Polen, Spanje, enz.” oznacza „Jesteśmy obecni we wszystkich krajach Unii Europejskiej: w Holandii, Polsce, Hiszpanii itd.”

Jak pokazuje powyższy przykład, w języku niderlandzkim, inaczej niż w polskim, przed „enz.” stawia się przecinek. W języku polskim przecinek jest konieczny tylko w niektórych, rzadkich sytuacjach (np. kiedy używamy dwóch skrótów jednocześnie, czyli „itd., itp.”).

Podobnie jak w języku polskim w języku niderlandzkim zamiast „enz.” („itd.”) można też użyć skrótu „etc.” (od łacińskiego „et cetera”, czyli „i tak dalej”).

W języku niderlandzkim mamy też odpowiednik polskiego „itp.” („i tym podobne”, „i tym podobnie”). Jest to skrót „e.d.” („en dergelijke” czyli właśnie „i tym podobne”).

Wszystkie teksty z serii Przydatne skróty znajdą Państwo: TUTAJ.

16.10.2021 Niedziela.BE // fot. Shutterstock, Inc.

(łk)

 

Przydatne skróty: o.a.

Skrót „o.a.” oznacza w języku niderlandzkim „onder andere” lub „onder anderen”. Na język polski przetłumaczymy to jako „między innymi”.

W języku polskim skrót „m.in.” jest dosyć popularny. Podobnie jest z „o.a.” w języku niderlandzkim oraz jego flamandzkiej odmianie, używanej w północnej części Belgii.

W niderlandzkim pełna forma „o.a.” to albo „onder andere”, albo „onder anderen”. Czym się różnią? Na polski oba wyrażenia tłumaczymy jako „między innymi”, ale w niderlandzkim jest pewna różnica. „Onder anderen” odnosi się do konkretnych osób, a „onder andere” używane jest we wszystkich pozostałych sytuacjach.

„Onder anderen Jan, Piotr en Alicja werken in deze winkel” („Między innymi Jan, Piotr i Alicja pracują w tym sklepie”) odnosi się do konkretnych osób, więc użyto tutaj „onder anderen”, z „n” dodanym do „andere”.

„Ik heb onder andere Polen, Duitsland en Nederland bezocht” („Odwiedziłem między innymi Polskę, Niemcy i Holandię”) nie odnosi się do konkretnych osób, więc użyto tu „onder andere”, bez dodatkowego „n” przy „andere”.

Zamiast „onder andere(n)” w języku niderlandzkim można też użyć „onder meer”. Także „onder meer” oznacza „między innymi”. Skrótem od „onder meer” jest „o.m.”

Więcej przydatnych skrótów: TUTAJ.

17.10.2021 Niedziela.BE

(łk)

 

Psycholog: co siódmy młody Polak może być uzależniony od uczenia się

Co siódmy młody Polak może być uzależniony od uczenia się – wynika z badań psychologa dra Pawła Atroszko. Stosunkowo bardziej narażone są kobiety. Problem dotyka też dzieci, które "znajdują się pod ogromną presją nieustannej nauki pod testy i niepopełniania błędów".

„Uzależnienie się od uczenia jest badane jako potencjalna wczesna forma uzależnienia od pracy. Praca w tym rozumieniu oznacza wysiłek wkładany w osiągnięcie jakiegoś celu. Obecnie uzależnienie od pracy nie jest jeszcze oficjalnie rozpoznawane jako jednostka diagnostyczna - natomiast to, że przepracowywanie się kompulsywne, czyli pod wewnętrznym przymusem, jest objawem zaburzenia osobowości, wiadomo od dawna. Teraz coraz częściej mówi się, że jest to jednak uzależnienie” – tłumaczy dr Atroszko z Uniwersytetu Gdańskiego, który zajmuje się głównie badaniami ilościowymi na próbach reprezentujących populację ogólną.

Uzależnienie to coś, co utrzymuje się przez dłuższy czas i nawraca – może dotyczyć substancji psychoaktywnych lub zachowań. Wspólnymi elementami różnych uzależnień są: powtarzalność, nagradzający charakter (przyjemność lub zmniejszenie dyskomfortu), kompulsja (wewnętrzny przymus) i negatywne konsekwencje np. w postaci stresu, depresji, problemów zdrowotnych lub pogorszonego funkcjonowania w innych sferach. Istotne są również: brak kontroli nad zachowaniem i objawy odstawienne.

„Odnosząc to do uczenia się, zaniepokoić nas powinny m.in. takie objawy, jak utrata kontroli nad zachowaniem - co oznacza, że dana osoba nawet chciałaby się zrelaksować, np. w weekend czy w czasie świąt - ale nie potrafi, bo czuje wewnętrzny przymus do nauki. To może być nawet uczenie się do egzaminu, który odbędzie się za pół roku. Podobnie z odstawieniem – jeśli ktoś przestaje się uczyć, to czuje się np. poirytowany, zlękniony, cierpi na bezsenność, odczuwa bóle głowy. To już są naprawdę ciężkie przypadki, ale prowadząc badania z pogłębionymi rozmowami klinicznymi spotykamy się z nimi coraz częściej” – mówił.

Z jego analiz wynika, że problem ma poważne znaczenie epidemiologiczne, czyli może dotykać dużej liczby osób. „Z moich badań przesiewowych w populacjach nastolatków i młodych dorosłych w Polsce wynika, że na stu uczniów szkół średnich czy studentów może być około 15 osób uzależnionych od uczenia się. Dla porównania od gier komputerowych uzależnionych będą jedna lub dwie osoby na sto – podał dr Atroszko.

"Biorąc pod uwagę samych studentów, których w Polsce jest ok. 1,2 mln, to mamy grupę 180 tys. osób” – podkreślił.

Jak dodał, na skalę problemu wskazuje ponadto porównanie konsekwencji zdrowotnych osób uzależnionych od gier komputerowych i uczenia się – to w tej drugiej grupie, w przeliczeniu na sto osób, znacznie więcej będzie doświadczało chronicznego stresu, cierpiało na depresję i czy zaburzenia lękowe, a także problemy zdrowia fizycznego np. ze strony układu pokarmowego.

Zdaniem psychologa, jeżeli chodzi o grupę dzieci i młodzieży, problem tkwi głównie w systemie edukacji i podejściu rodziców. „W Polsce szkoła nie przekazuje dzieciom wiedzy, ale uczy pod testy – to system ciągłego oceniania, bo ciągle jakieś kartkówki, testy, egzaminy. A jeżeli ktoś jest sumienny to będzie się uczyć, uczyć i uczyć” – kontynuował.

Kolejną kwestią jest presja ze strony rodziców – np., aby dziecko dostawało same szóstki i piątki w szkole, i kiedy czwórka jest już traktowana jak porażka.

Ważnym aspektem ponadto są problemy emocjonalne, których – mówił – szkoła nie potrafi rozwiązywać.

„Uzależnienia są formą regulowania własnych emocji, czyli gdy ktoś doświadcza negatywnych emocji lub nie radzi sobie z czymś, to zaczyna używać jakiejś substancji albo jakiegoś zachowania, żeby poczuć się lepiej i poradzić sobie ze stresem. Jak działa alkohol w tym zakresie – wiadomo. Natomiast jeżeli chodzi o uczenie się, mamy dwa aspekty. Po pierwsze, ta czynność powinna pomagać poczuć się lepiej, czyli musi mieć nagradzający charakter, np. może dawać przyjemność nabywania wiedzy czy satysfakcję z dobrych ocen. Drugim elementem jest doświadczanie ulgi. A jeżeli jesteśmy zmuszani do uczenia się – czy to przez system edukacji czy rodziców – to wszyscy wokoło oczekują, ze będziemy się bardzo dużo uczyli. Dlatego też czujemy ulgę, że robimy to, czego się od nas oczekuje” – podkreślił.

Psycholog wskazał jednocześnie, że w takich sytuacjach przede wszystkim należy poszukać źródła problemu – rzeczy, która skłoniła dziecko do ucieczki w uczenie się, jak w omawianym przypadku, albo w gry komputerowe czy pornografię.

Osobami podatnymi na uzależnienie się od uczenia są m.in. osoby sumienne. Zdaniem badacza znaczenie ma też płeć.

„Zarówno nasze polskie, jak i międzynarodowe badania wyraźnie wskazują, że kobiety są bardziej narażone na uzależnienie od uczenia się. Bazując na ugruntowanych w psychologii badaniach można postawić pewne hipotezy wyjaśniające to zjawisko. Po pierwsze, kobiety są bardziej wrażliwe na kary, co może przekładać się na ich podejście do uczenia się w systemie edukacji bazującym na formalnych i nieformalnych karach. Poza tym mają wyższą ugodowość i sumienność. Od najmłodszych lat wymaga się od dziewcząt spełniania oczekiwań innych osób. Przykładowo rodzice często chcą, żeby ich córka była dobrą i grzeczną uczennicą. Przez to kobiety odczuwają większą presję na osiągnięcia szkolne. Natomiast dobrze przebadane różnice w odniesieniu do uzależnień od substancji wskazują, że kobiety inaczej reagują na stres i radzą sobie z nim w inny sposób. To przekłada się na odmienne mechanizmy uzależnienia” – wskazał.

Dr Atroszko przyznał, że problemem jest dotarcie do osób, które mogą być uzależnione od uczenia się. „Z jednej strony nie jest to jeszcze rozpoznawalna klinicznie jednostka, więc klinicyści - nawet mając pacjentów, którzy teoretycznie mieliby predyspozycje do tego - raczej nie będą o to pytać. Z drugiej strony same osoby, które doświadczają tego uzależnienia, nie szukają wsparcia, ponieważ nie wiedzą, że taki problem może istnieć. Dlatego tak ważne jest upowszechnianie tej kwestii” – powiedział.

Przestrzegł, by do tego problemu nie podchodzić jak do gaszenia pożarów, jak już ktoś zrujnuje sobie zdrowie. Lepiej jest działać prewencyjnie. „Należy rozpoznawać problem jak najwcześniej, i tak organizować system nauki, żeby dołączyć do niego prewencję. W idealnym systemie edukacji nauczenie nie byłoby piętnowaniem każdej pomyłki, ale indywidualnym podejściem do dziecka, rozwijaniem jego kompetencji – czyli jak najmniej formalnego oceniania, a jak najwięcej zindywidualizowanej informacji zwrotnej. W obecnym systemie nie ma do tego miejsca, czasu i środków” – powiedział.

„W kontekście kryzysu polskiej psychiatrii problem uzależnienia się od uczenia jest taką wisienką na torcie, która pokazuje, że szkolnictwo, które w ogóle nie dostarcza dzieciom kompetencji emocjonalnej, społecznej, nie daje wsparcia, tylko wymaga, wymaga, wymaga – może prowadzić do dalszego wzrostu problemów psychicznych wśród dzieci i młodzieży” – podsumował dr Atroszko.


17.10.2021 Niedziela.BE // źródło informacji: Nauka w Polsce www.naukawpolsce.pap.pl // fot. Shutterstock, Inc.

(co)

 

Polska: Popyt na mieszkania nie słabnie, a ceny rosną

Popyt na mieszkania nie słabnie, a ceny rosną – i dotyczy to nie tylko dużych aglomeracji, ale i mniejszych miast. W kierunku tych drugich coraz częściej kierują się deweloperzy, dla których głównym hamulcem jest dziś niedobór gruntów pod nowe inwestycje w dużych miastach. – Dostrzegamy możliwości inwestowania właśnie w tych mniejszych miejscowościach. Duży potencjał mają miasta między 10 a 30 tys. mieszkańców – mówi Przemysław Andrzejak, prezes Royal Sail Investment Group. Jak wskazuje, tam też klienci chcą poprawić swój komfort życia, niekoniecznie budując dom. Tymczasem podaż inwestycji na takich rynkach jest dziś mocno niewystarczająca. Potwierdzają to też dane NBP, z których wynika, że im mniejsze miasto, tym mniej lokali i tym większy ich niedobór.

Wysoki popyt i niedostateczną podaż odzwierciedlają rosnące ceny. Według analizy HRE Investments, opartej na danych NBP, mieszkania są w tej chwili o około 10 proc. droższe niż przed rokiem. Tylko w II kwartale br. nowe mieszkania zdrożały o ponad 2 proc., a lokale z rynku wtórnego – o 5,2 proc. w porównaniu z poprzednim kwartałem. Z kolei rok do roku wzrost wyniósł odpowiednio ponad 11 i 9 proc. Są to dane uśrednione dla siedmiu największych rynków: Gdańska, Gdyni, Krakowa, Łodzi, Poznania, Wrocławia i Warszawy. W stolicy ceny transakcyjne mieszkań na rynku pierwotnym wzrosły w II kwartale br. aż o 13,06 proc. r/r.

– Popyt na mieszkania – zarówno na mniejszych, jak i większych rynkach – jest dziś bardzo duży. Wielu klientów szuka dla siebie nowego lokum bądź mieszkania inwestycyjnego. Deweloperzy wręcz nie nadążają z produkcją, a problemem jest w szczególności dostępność gruntów, a często też problemy administracyjne. W miastach wiele gruntów jest objętych ochroną konserwatora i często ten proces przygotowania dokumentacji inwestycyjnej trwa dwa–cztery lata. Dostępność gruntów pod inwestycje ciągle maleje, więc podaż mieszkań na rynek też niestety będzie się zmniejszać – mówi agencji Newseria Biznes Przemysław Andrzejak.

Według analizy NBP, obejmującej 16 miast w Polsce, w 2020 roku ceny ziemi pod budownictwo wielorodzinne wzrosły średniorocznie o ok. 13 proc. w Warszawie oraz od 11 do 17 proc. w pozostałych lokalizacjach. Na znaczący wzrost zapotrzebowania na grunty pod nowe inwestycje wskazuje też firma doradcza JLL. W raporcie „Rynek gruntów inwestycyjnych w Polsce 2020” analitycy prognozują, że utrzymujący się deficyt terenów pod zabudowę skłoni deweloperów do angażowania się w coraz trudniejsze projekty, np. zakup gruntów poprzemysłowych, wymagających remediacji. Niska podaż i dalszy wzrost cen gruntów – odczuwalny zwłaszcza na największych rynkach – będą też sprzyjać ekspansji deweloperów w nowych lokalizacjach.

Deweloperzy upatrują dziś swoich szans na mniejszych rynkach. My inwestujemy głównie na terenie województwa łódzkiego i wielkopolskiego, w miastach takich jak Poddębice, Zduńska Wola, Pabianice czy Stryków. Wchodzimy już do miast, które mają powyżej 10 tys. mieszkańców. Nie wszyscy duzi deweloperzy widzą tu szansę, ale my dostrzegamy, że tam też jest rynek i tam też jest klient – mówi prezes zarządu Royal Sail Investment Group. – Przykładowo nasza inwestycja Nowy Manhattan w Zduńskiej Woli to jest w ogóle pierwsza w tym mieście inwestycja o profilu mieszkaniowym z windą.

Jak wynika z analizy Morizon.pl, lokalne rynki nieruchomości w miastach poniżej 30 tys. mieszkańców charakteryzują się dziś dużym popytem i niewystarczającą podażą. Dominuje na nich rynek wtórny z ofertami działek budowlanych i domów, lokale mieszkalne są zaś w mniejszości. Mimo to – ze względu na mało atrakcyjną lokalizację i ograniczony rynek pracy – małe miejscowości nie są dziś jeszcze zbyt chętnie wybierane przez deweloperów na cele inwestycyjne. Wyjątek stanowią miasta satelitarne, które graniczą z dużymi aglomeracjami, bądź miejscowości atrakcyjne turystycznie.

Według danych NBP („Raport o sytuacji na rynku nieruchomości mieszkaniowych i komercyjnych w Polsce w 2020 roku) na koniec ubiegłego roku w Polsce na 1 tys. osób przypadały średnio 393 mieszkania. Jednak im mniejsze miasto, tym mniej lokali i tym większy ich niedobór. Dla przykładu, podczas gdy w Warszawie na 1 tys. mieszkańców przypada ok. 569 mieszkań, w Łodzi ta liczba wynosi już 549, a w Szczecinie czy Opolu oscyluje wokół 460.

Klienci w mniejszych miastach też chcą poprawić swój komfort życia, nie tylko budując w tym celu dom. Wielu z nich mieszka jeszcze w budynkach z lat 70. czy 80., które pozostają we władaniu spółdzielni mieszkaniowych lub rolniczych. Dlatego chcą przenieść się do mieszkań o podwyższonym komforcie, z garażem, balkonem czy windą. My tutaj też widzimy rynek, dostrzegamy możliwości inwestowania – podkreśla Przemysław Andrzejak.

Wzrost popytu na mieszkania w mniejszych miastach także odzwierciedlają rosnące ceny. Według statystyk portalu Morizon.pl w ciągu ostatniego roku w Lublinie wzrost ceny za 1 mkw. przekroczył aż 17 proc., w Łodzi wyniósł zaś 11,7 proc.

– W Łodzi ceny mieszkań na rynku pierwotnym wahają się od ok. 7 do 11 tys. zł za 1 mkw. w centrum miasta. I oczywiście ciężko porównywać Łódź do Warszawy, ale w stolicy takie średnie inwestycje to już koszt od 10 do ok. 17 tys. zł. Co jednak istotne, jeszcze rok czy dwa lata temu nowe mieszkanie w Łodzi można było kupić w granicach około 5 tys. zł za mkw. – wskazuje prezes Royal Sail Investment Group.

16.10.2021 Niedziela.BE // źródło: newseria // tagi: rynek nieruchomości, ceny mieszkań, wzrost cen mieszkań, deweloperzy, inwestycje mieszkaniowe, NBP, lokalne rynki nieruchomości // mówi: Przemysław Andrzejak prezes w Royal Sail Investment Group // fot. Shutterstock, Inc.

(sp)

 

  • Published in Polska
  • 0
Subscribe to this RSS feed