Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
Belgia: Sklepy masowo łamią zasady dotyczące ekspozycji papierosów
PRACA W BELGII: Szukasz pracy? Znajdziesz na www.NIEDZIELA.BE (poniedziałek, 4 sierpnia 2025, www.PRACA.BE)
Belgia: Park Tenbosch obiektem dziedzictwa kulturowego Brukseli!
Belgia: Do zoo w Antwerpii powrócą karłowate hipopotamy!
Belgia: Proximus zwalnia dyrektora naczelnego
Belgia: Rząd likwiduje podatek dla sektora żeglugowego
Belgia: Coraz więcej strajków w więzieniach!
Belgia: Supermarkety Colruyt i Delhaize wycofują dwie marki
Belgia: Nowe auto? Już tak często „elektryk”
Belgia: Czy w szkołach dyskryminują? Oto liczby
Redakcja

Redakcja

Website URL:

Belgia: Przez nich zginął 20-latek. Nie pójdą do więzienia

Antwerpski sąd apelacyjny wydał w piątek wyroki w głośnej sprawie śmierci 20-letniego Sandy Dia, studenta Katolickiego Uniwersytetu w Lowanium, który zmarł w trakcie okrutnych „otrzęsin” zorganizowanych przez stowarzyszenie studentów Rezuegom.

Sprawa ciągnęła się latami, a ogłoszone w piątek wyroki mogą wydawać się niskie. Żaden z osiemnastu oskarżonych nie został skazany na karę więzienia. Sąd skazał ich jedynie na prace społeczne (do 300 godzin) oraz grzywny w wysokości 400 euro. Skazani muszą też zapłacić rodzicom i bratu ofiary w sumie 23 tys. euro odszkodowania.

Sąd uznał ich za winnych nieumyślnego spowodowania śmierci oraz nieludzkie traktowanie ofiary. Nie uznano ich jednak za winnych podania ofierze trujących substancji oraz za świadome nieudzielenie pomocy osobie, której życie było zagrożone.

Przypomnijmy, Reuzegom długo uchodziło za elitarną organizację studencką działającą przy uniwersytecie w Lowanium. Do stowarzyszenia należało wielu studentów z zamożnych, wpływowych rodzin. Aby być przyjętym do Reuzegom, trzeba było przejść otrzęsiny.

Te, zorganizowane w grudniu 2018 r., zakończyły się tragicznie. Kandydaci na członków musieli przejść serię upokarzających, niebezpiecznych prób. Musieli między innymi wypić ciecz składającą się tranu i zmielonej myszy oraz zjeść żywe rybki…

Uczestników zmuszano też do picia dużych ilości alkoholu i słonego oleju rybnego. Jednocześnie nie pozwalano im na picie wody. Kolejnego dnia uczestnicy musieli wykopać wielki dół i do niego wejść. Organizatorzy następnie wylewali na nich wiadra wody i oddawali na nich mocz.

Stan Sandy Dia, uczestnika tych feralnych otrzęsin, szybko się pogorszył. W końcu organizatorzy wpadli w panikę i zawieźli go do szpitala. Tam okazało się, że był kompletnie wychłodzony. Temperatura jego ciała wynosiła 27,2 stopni Celsjusza. Zawartość soli w jego krwi była ekstremalnie wysoka. Z nosa i ust ciekła krew, a kolejne narządy przestawały działać. 20-latka nie udało się uratować.

Organizatorzy brutalnych otrzęsin próbowali zatrzeć ślady. Usuwali nagrane telefonami filmiki, zasypali wykopany przez uczestników dół, wysprzątali pokój ofiary, wyrzucili resztki zmielonych myszy.

Kilka dni po tragedii stowarzyszenie Reuzegom zostało zlikwidowane. Władze uniwersyteckie ukarały organizatorów nakazując im prace społeczne i… napisanie wypracowania. Tak łagodne kary oburzyły opinię publiczną. Wielu komentatorów wskazywało na to, że organizatorzy otrzęsin pochodzą z wpływowych rodzin i są „chronieni przez elity”.

Sprawą zajęła się też prokuratura. W 2022 r. rozpoczął się proces 18 organizatorów otrzęsin. Wielokrotnie był przerywany, a adwokaci oskarżonych składali kolejne wnioski, opóźniające przebieg procesu. Ostatecznie sąd pierwszej instancji w Hasselt musiał zakończyć proces, a sprawą zajął się następnie sąd apelacyjny w Antwerpii, który w piątek wydał wyrok.

26.05.2023 Biedziela.BE // fot. Shutterstock, Inc.

(łk)

Elektryfikacja ciężarówek. Dekarbonizacja transportu ciężkiego w Polsce [Raport FPPE]

Raport pokazuje, co powinniśmy zrobić, aby transport - kluczowy element polskiej gospodarki - pozostał konkurencyjny. Przeanalizowano dostępne rozwiązania, obowiązujące prawo i sprawdzono jak poszczególne instrumenty wpłyną na koszty (TCO). W wyniku tej analizy powstał zbiór gotowych rekomendacji do wdrożenia dedykowanych instrumentów dla wsparcia dekarbonizacji transportu. To pierwsza gotowa recepta na dekarbonizację ciężarówek w Polsce.

Elektryfikacja ciężarówek to wyzwanie, transport i magazynowanie są ważnym ogniwem gospodarki – zapewniają prawie 1 000 000 miejsc pracy, odpowiadają za ponad 5% PKB. Przed nami trudne zadanie, branżę transportową tworzą głównie małe firmy z ograniczonymi możliwościami inwestycyjnymi, infrastruktura ładowania powstaje praktycznie od zera, mamy stosunkowo mało czasu. Wiemy jednak jak sobie z tym poradzić. Raport prezentuje listę możliwych działań, które wspomogą dekarbonizację transportu ciężkiego. Przeanalizowano otoczenie regulacyjne oraz to, w jaki sposób swoje firmy wspierają inne kraje europejskie.

Dlaczego dekarbonizacja transportu jest ważna

Polskie firmy transportowe to niewidoczne trybiki napędzające polski eksport i obsługujące codzienne zapotrzebowanie na towary w Polsce i Europie. 25% tonażu przewozowego Unii zapewniają polskie firmy. W Polsce odpowiadają za 1/3 eksportu (wyrażonego w tonażu). Transport stanowi jedną z krytycznych pozycji kosztowych dla branż, które wytwarzają 50% polskiego PKB.

Jeszcze przed 2030 r., nawet największe elektryczne ciężarówki będą konkurencyjne wobec ciężarówek z silnikiem Diesla pod względem całkowitych kosztów użytkowania. Elektryfikacja jest niezbędna, aby polskie firmy były konkurencyjne pod względem kosztów. Także ślad węglowy, którego rola w konkurencyjności na rynku przewozów będzie tylko rosła, może skutecznie pozbawić nasze firmy rynku. Zlecający przewozy będą nasilać działania na rzecz osiągnięcia zeroemisyjności CO2 w całym łańcuchu dostaw, wymuszają to zmiany prawa unijnego, które także przeanalizowano w raporcie.

Ważny jest też element klimatyczny, samochody ciężarowe o dopuszczalnej masie całkowitej powyżej 3,5 t w 2019 r. stanowiły ok. 6% krajowej floty pojazdów. Jednak odpowiadały aż za 22% emisji CO2 w całym transporcie. Bez dekarbonizacji nie osiągniemy neutralności klimatycznej. Poprawi się też jakość powietrza, ciężarówki emitują ok. 33% NOx, ok. 50% emisji PM2.5.

Jakie wyzwania stoją przed elektryfikacją transportu ciężkiego


Elektryfikacja transportu ciężkiego jest możliwa, ale w początkowym okresie wymaga precyzyjnego wsparcia.

Kluczowymi barierami dla polskich firm są: koszty nabycia pojazdu, całkowite koszty jego użytkowania oraz infrastruktura ładowania. Opracowany w ramach raportu obszerny policy toolbox umożliwia wybór najbardziej efektywnego instrumentu wsparcia nie tylko pod względem możliwości finansowych sektora publicznego, ale także w zależności od wielkości firmy oraz klasy pojazdu. Większość z proponowanych instrumentów już została pozytywnie przetestowana w innych państwach unijnych.

W przypadku pojazdów najcięższych, 30-40 t, niezbędne będzie wsparcie także dla nabycia takiego pojazdu. „Przez najbliższe 2-3 lata taki instrument będzie kluczowy dla firm przewozowych, które najczęściej są małymi firmami zatrudniającymi do 10 osób. Utrzymanie pozycji na europejskim rynku przewozów międzynarodowych i kabotażowych przez te firmy będzie możliwe wyłącznie dzięki dedykowanym instrumentom wsparcia” – mówi Jacek Mizak z FPPE.

Mniejsze elektryczne ciężarówki już dzisiaj mogą być bardziej konkurencyjne od spalinowych odpowiedników. Pokazuje to przeprowadzona analiza całkowitych kosztów użytkowania. Dopłaty do budowy prywatnej infrastruktury ładowania oraz zróżnicowanie stawek opłat drogowych, z preferencyjną stawką dla pojazdów elektrycznych, w praktyce czyni takie pojazdy w pełni konkurencyjne już w 2023 r.

Wyzwaniem jest rozbudowa publicznie dostępnej infrastruktury ładowania wzdłuż głównych korytarzy transportowych. Zgodnie z celami proponowanymi w nowym rozporządzeniu AFIR, każdy kraj będzie musiał zbudować odpowiednio gęstą sieć infrastruktury.

„Ta infrastruktura stworzy nową mapę międzynarodowych przewozów drogowych, gdzie Polska będzie nadal odgrywała kluczową rolę – również w kontekście odbudowy Ukrainy. To kluczowa kwestia dla eksportu towarów wytwarzanych w Polsce, bez możliwości zeroemisyjnego transportu ich atrakcyjność dla potencjalnych odbiorców będzie znacznie mniejsza” – podsumowuje Marcin Korolec, prezes FPPE.

Koszty i instrumenty – jak pomóc firmom transportowym

Opierając się na analizie rynku przewozów, polskiej floty, a także otoczenia regulacyjnego i instrumentów wsparcia stosowanych w innych krajach powstał policy toolbox szczegółowo analizujący instrumenty dla 3 scenariuszy – dostaw na trasie do 140 km dziennie przejazdów między oddziałami na trasie do 200 km dziennie oraz przejazdów dalekodystansowych na trasie do 500 km dziennie.

Każdy z instrumentów został oceniony pod kątem następujących kryteriów: kosztu fiskalnego, efektywności instrumentu, wpływu na całkowity koszt posiadania. To najważniejszy element raportu - gotowe recepty pokazujące możliwe działania w odniesieniu do dużych i małych firm. Dodatkowo obliczono jak zastosowanie konkretnych rozwiązań będzie wpływało na TCO.

Raport jest dostępny: TUTAJ


29.05.2023 Niedziela.BE // źródło informacji: Fundacja Promocji Pojazdów Elektrycznych

(sm)


Elektryfikacja ciężarówek. Dekarbonizacja transportu ciężkiego w Polsce [Raport FPPE]

Raport pokazuje, co powinniśmy zrobić, aby transport - kluczowy element polskiej gospodarki - pozostał konkurencyjny. Przeanalizowano dostępne rozwiązania, obowiązujące prawo i sprawdzono jak poszczególne instrumenty wpłyną na koszty (TCO). W wyniku tej analizy powstał zbiór gotowych rekomendacji do wdrożenia dedykowanych instrumentów dla wsparcia dekarbonizacji transportu. To pierwsza gotowa recepta na dekarbonizację ciężarówek w Polsce.

Elektryfikacja ciężarówek to wyzwanie, transport i magazynowanie są ważnym ogniwem gospodarki – zapewniają prawie 1 000 000 miejsc pracy, odpowiadają za ponad 5% PKB. Przed nami trudne zadanie, branżę transportową tworzą głównie małe firmy z ograniczonymi możliwościami inwestycyjnymi, infrastruktura ładowania powstaje praktycznie od zera, mamy stosunkowo mało czasu. Wiemy jednak jak sobie z tym poradzić. Raport prezentuje listę możliwych działań, które wspomogą dekarbonizację transportu ciężkiego. Przeanalizowano otoczenie regulacyjne oraz to, w jaki sposób swoje firmy wspierają inne kraje europejskie.

Dlaczego dekarbonizacja transportu jest ważna

Polskie firmy transportowe to niewidoczne trybiki napędzające polski eksport i obsługujące codzienne zapotrzebowanie na towary w Polsce i Europie. 25% tonażu przewozowego Unii zapewniają polskie firmy. W Polsce odpowiadają za 1/3 eksportu (wyrażonego w tonażu). Transport stanowi jedną z krytycznych pozycji kosztowych dla branż, które wytwarzają 50% polskiego PKB.

Jeszcze przed 2030 r., nawet największe elektryczne ciężarówki będą konkurencyjne wobec ciężarówek z silnikiem Diesla pod względem całkowitych kosztów użytkowania. Elektryfikacja jest niezbędna, aby polskie firmy były konkurencyjne pod względem kosztów. Także ślad węglowy, którego rola w konkurencyjności na rynku przewozów będzie tylko rosła, może skutecznie pozbawić nasze firmy rynku. Zlecający przewozy będą nasilać działania na rzecz osiągnięcia zeroemisyjności CO2 w całym łańcuchu dostaw, wymuszają to zmiany prawa unijnego, które także przeanalizowano w raporcie.

Ważny jest też element klimatyczny, samochody ciężarowe o dopuszczalnej masie całkowitej powyżej 3,5 t w 2019 r. stanowiły ok. 6% krajowej floty pojazdów. Jednak odpowiadały aż za 22% emisji CO2 w całym transporcie. Bez dekarbonizacji nie osiągniemy neutralności klimatycznej. Poprawi się też jakość powietrza, ciężarówki emitują ok. 33% NOx, ok. 50% emisji PM2.5.

Jakie wyzwania stoją przed elektryfikacją transportu ciężkiego


Elektryfikacja transportu ciężkiego jest możliwa, ale w początkowym okresie wymaga precyzyjnego wsparcia.

Kluczowymi barierami dla polskich firm są: koszty nabycia pojazdu, całkowite koszty jego użytkowania oraz infrastruktura ładowania. Opracowany w ramach raportu obszerny policy toolbox umożliwia wybór najbardziej efektywnego instrumentu wsparcia nie tylko pod względem możliwości finansowych sektora publicznego, ale także w zależności od wielkości firmy oraz klasy pojazdu. Większość z proponowanych instrumentów już została pozytywnie przetestowana w innych państwach unijnych.

W przypadku pojazdów najcięższych, 30-40 t, niezbędne będzie wsparcie także dla nabycia takiego pojazdu. „Przez najbliższe 2-3 lata taki instrument będzie kluczowy dla firm przewozowych, które najczęściej są małymi firmami zatrudniającymi do 10 osób. Utrzymanie pozycji na europejskim rynku przewozów międzynarodowych i kabotażowych przez te firmy będzie możliwe wyłącznie dzięki dedykowanym instrumentom wsparcia” – mówi Jacek Mizak z FPPE.

Mniejsze elektryczne ciężarówki już dzisiaj mogą być bardziej konkurencyjne od spalinowych odpowiedników. Pokazuje to przeprowadzona analiza całkowitych kosztów użytkowania. Dopłaty do budowy prywatnej infrastruktury ładowania oraz zróżnicowanie stawek opłat drogowych, z preferencyjną stawką dla pojazdów elektrycznych, w praktyce czyni takie pojazdy w pełni konkurencyjne już w 2023 r.

Wyzwaniem jest rozbudowa publicznie dostępnej infrastruktury ładowania wzdłuż głównych korytarzy transportowych. Zgodnie z celami proponowanymi w nowym rozporządzeniu AFIR, każdy kraj będzie musiał zbudować odpowiednio gęstą sieć infrastruktury.

„Ta infrastruktura stworzy nową mapę międzynarodowych przewozów drogowych, gdzie Polska będzie nadal odgrywała kluczową rolę – również w kontekście odbudowy Ukrainy. To kluczowa kwestia dla eksportu towarów wytwarzanych w Polsce, bez możliwości zeroemisyjnego transportu ich atrakcyjność dla potencjalnych odbiorców będzie znacznie mniejsza” – podsumowuje Marcin Korolec, prezes FPPE.

Koszty i instrumenty – jak pomóc firmom transportowym

Opierając się na analizie rynku przewozów, polskiej floty, a także otoczenia regulacyjnego i instrumentów wsparcia stosowanych w innych krajach powstał policy toolbox szczegółowo analizujący instrumenty dla 3 scenariuszy – dostaw na trasie do 140 km dziennie przejazdów między oddziałami na trasie do 200 km dziennie oraz przejazdów dalekodystansowych na trasie do 500 km dziennie.

Każdy z instrumentów został oceniony pod kątem następujących kryteriów: kosztu fiskalnego, efektywności instrumentu, wpływu na całkowity koszt posiadania. To najważniejszy element raportu - gotowe recepty pokazujące możliwe działania w odniesieniu do dużych i małych firm. Dodatkowo obliczono jak zastosowanie konkretnych rozwiązań będzie wpływało na TCO.

Raport jest dostępny: TUTAJ


27.05.2023 Niedziela.BE // źródło informacji: Fundacja Promocji Pojazdów Elektrycznych

(sm)


Niepoczytalność - czyn z kodeksu karnego, a winy nie ma

Popełnił odrażający czyn i zamiast w więzieniu ląduje w szpitalu, a bywa, że wkrótce z niego wychodzi. Choć kłóci się to z popularnym poczuciem sprawiedliwości, są ludzie, którzy nie są winni, choć popełnili czyn zabroniony. Czym jest niepoczytalność i o tym, że czyny w tym stanie to niewielki odsetek złamania reguł prawa opowiada krajowy konsultant ds. psychiatrii prof. Piotr Gałecki.

Justyna Wojteczek: Niepoczytalność to termin prawny czy medyczny?


Prof. Piotr Gałecki: Niepoczytalność i poczytalność ograniczona to terminy prawne. Art. 31 Kodeksu karnego wskazuje, że niepoczytalna jest osoba, która z powodu zaburzenia psychicznego nie może rozpoznać znaczenia czynu lub pokierować swoim działaniem w trakcie popełniania tego czynu.

J.W: A tak po ludzku co to znaczy?

P.G: To znaczy, że ktoś nie wie, co robi, albo nie jest w stanie wpływać na to, co sam robi. Osoby poczytalne są w stanie ocenić, czy coś jest dobre, czy złe, a przynajmniej – czy coś, co robią, mieści się w porządku społecznym, czy jest jego łamaniem. Osoba poczytalna jest w stanie zadecydować, że podejmie jakieś działanie lub go zaniecha, czy też go w ogóle nie podejmie. Osoba w stanie niepoczytalności nie jest zdolna do powyższych.

To jest o tyle ważne, że zniesienie poczytalności powoduje, że nie można przypisać winy osobie, która popełniła czyn w takim stanie.

J.W: Przejdźmy zatem do terminów medycznych. Jednym ze stanów niepoczytalności może być epizod psychotyczny, prawda?


P.G: Tak. Epizod psychotyczny jest związany z występowaniem halucynacji lub urojeń czy głębokich formalnych zaburzeń myślenia.

Urojenia to nieprawdziwe, pochodzenia chorobowego treści myślenia, które się nie poddają korekcji mimo pewnych dowodów fałszywości i działają wyobcowująco.

Z kolei halucynacje to wrażenia zmysłowe, że czuje się, słyszy czy widzi coś, czego w rzeczywistości nie ma. Mogą dotykać każdego rodzaju zmysłu.

Osoby, które doświadczają tych stanów nie mają świadomości, że są pochodzenia chorobowego. Konkretnie: jeśli ktoś jedzie samochodem i ma urojenia, że kierowca za nim jest szpiegiem obcego państwa i śledzi go od jakiegoś czasu z zamiarem ataku, nie da się go przekonać, że tak nie jest. Ten stan może minąć tylko po leczeniu farmakologicznym.

Drugi przykład to halucynacje. Mogą być wzrokowe, ale najczęściej zdarzają się słuchowe, czyli pacjent ich doświadczający słyszy - bardzo realnie - głosy, które najczęściej mu coś nakazują: „Wyskocz przez okno”, „Wjedź samochodem w tę ścianę”, „Zabij tę osobę”, „Rozbierz się” itd. Te halucynacje, podobnie jak i urojenia, są objawem głębokiej dezorganizacji funkcjonowania mózgu i są jednymi z tzw. pozytywnych objawów psychotycznych, charakteryzujących manię psychotyczną, depresję psychotyczną czy schizofrenię. U chorych mogą też występować objawy negatywne, czyli wycofanie, apatia, unikanie kontaktów społecznych, anhedonia itp. Często takiemu stanowi towarzyszy pobudzenie psychoruchowe o różnym nasileniu.

J.W: Czy człowiek w czasie psychozy cierpi?


P.G: Trudno powiedzieć. W psychozie człowiek nie ma w ogóle wglądu w to, co się z nim dzieje. Pacjenci, którzy dłużej chorują i są leczeni, a zatem uzyskali wgląd w swoją chorobę, a zwykle tak się dzieje po pierwszym etapie leczenia, albo po kolejnym epizodzie psychotycznym, często już wiedzą, że mają halucynacje lub pseudohalucynacje, wiedzą, że te głosy, które pojawiają się w ich głowie, są pochodzenia chorobowego. Natomiast jeśli mamy do czynienia z urojeniami, to bez względu na to, czy występują pierwszy, czy kolejny już raz, pacjent jest wobec nich absolutnie bezkrytyczny. Możemy jednak założyć (w pewnym uproszczeniu), że jeśli pacjenta w trakcie psychozy, z halucynacjami i wypowiadającego treści urojeniowe, wyleczymy (co oznacza, że dopóki jest leczony, nie doświadcza takich stanów), to kiedy przestanie brać leki i dochodzi do kolejnej psychozy, będzie znowu bezkrytyczny wobec tych objawów.

J.W: Pomimo tego, że wcześniej wiedział, że to były objawy choroby?

P.G: Na tym właśnie polega częste niezrozumienie kwestii niepoczytalności, że jeden pacjent w danej sytuacji do danego czynu może być niepoczytalny, a za tydzień może być już poczytalny (i na odwrót). Zawsze należy się odnosić do charakteru czynu. Przypuśćmy, że pacjent ma jakieś zaburzenie, na przykład jest osobą niepełnosprawną intelektualnie na pograniczu stopnia lekkiego i umiarkowanego i dokonuje kradzieży. Należałoby go uznać za poczytalnego, bo jest w stanie rozpoznać, czy to dobre, czy złe. Natomiast jeśli taka osoba w trakcie dojrzewania płciowego zacznie obejmować obce dziecko, bo będzie chciało je przytulić - tak jak rodzice ją przytulali - to trudno będzie uznać ją za osobę, która dokonuje czynów o charakterze napaści seksualnej, bo ona nie rozumie tego kontekstu - jest na poziomie rozwoju 10 - latka. To bardzo indywidualne i charakter czynu ma zawsze znaczenie w trakcie oceny.

J.W: Czy osoby, które cierpią z powodu ciężkich zaburzeń psychicznych, często są agresywne?

P.G: Trudno powiedzieć jednoznacznie, ale jeśli dochodzi do agresji w przebiegu psychozy, najczęściej jej obiektem jest rodzina takiego pacjenta. Bo zwykle to osoby najbliższe są w kręgu urojeniowym, i z nimi są związane urojenia. Przy czym chcę podkreślić, że osoby cierpiące z powodu zaburzeń psychicznych nie są statystycznie częściej agresywne niż osoby zdrowe, wprost przeciwnie - zaledwie ok. 3 proc. czynów zabronionych ogółem jest popełnianych przez osoby cierpiące na zaburzenia psychiczne. Warto więc zwrócić uwagę, że choć w kulturze popularnej rozpowszechniony jest mit o niebezpiecznym pacjencie szpitala psychiatrycznego, to znacznie częściej zagrażają nam zdrowi psychicznie przestępcy funkcjonujący w normie intelektualnej.

J.W: Skąd bierze się to, że mamy taką obawę przed osobami z zaburzeniami psychicznymi?

P.G: Ciekawe, a zarazem trudne pytanie. Może wynika to z tego, że charakter czynów popełnianych w stanie niepoczytalności jest trudno racjonalnie wytłumaczyć i nie mają one typowej motywacji. Nie mają bowiem racjonalnego motywu (takiego jak np. „chcę się wzbogacić, więc kradnę albo oszukuję urząd skarbowy”), a przez to są nieprzewidywalne. A jeśli jest coś nieprzewidywalne, to nawet trudno podjąć środki temu przeciwdziałające. Jak mamy do czynienia ze złodziejem, to mniej więcej wiemy, jak się chronić, nawet jak mamy do czynienia z przestępcą o zaburzonej osobowości, też w jakimś stopniu możemy nie dopuścić do tego, by stać się jego ofiarą. A jak mamy do czynienia z osobą, która na przykład w supermarkecie zaczyna zachowywać się dziwacznie, łamiąc obowiązujące normy, to jest to już zupełnie inna sytuacja, niezrozumiała.

J.W: Załóżmy, że ktoś z powodu urojeń czy halucynacji dokonał jakiegoś odrażającego czynu, dajmy na to, pobił albo zabił człowieka. Nie można go za to ukarać, bo nie wiedział, co czyni. Co się wtedy dzieje?


P.G: Sąd jest zobowiązany umorzyć sprawę, ta osoba nie podlega więc karze, ponieważ nie można przypisać jej winy w myśl art. 1 Kodeksu karnego. Pozostaje niewinna, bo nie można jej przypisać winy. Sąd jednak musi sprawdzić, czy ta osoba będzie nadal zagrażała porządkowi prawnemu, łamała normy. Zadaje więc pytanie biegłemu czy zespołowi biegłych, czy istnieje poważne ryzyko ponownego przestępstwa motywowanego chorobowo. Jeśli to ryzyko jest duże, a czyn jest o znacznej społecznej szkodliwości, to zobowiązany jest zastosować tzw. środki zabezpieczające (art. 93a KK): elektroniczną kontrolę miejsca pobytu, terapię, terapię uzależnień lub pobyt w zakładzie psychiatrycznym. Pierwsze trzy to środki ambulatoryjne, a czwarty ma charakter przymusowej hospitalizacji (izolacji), przy czym są ośrodki o pierwszym, drugim i trzecim poziomie zabezpieczenia. Pierwszy podstawowy - ma takie zabezpieczenia, jakie są stosowane w normalnym oddziale szpitalnym psychiatrycznym, a ostatni - o maksymalnym nadzorze. Poziomy różnią się między sobą liczbą personelu i zabezpieczeniami na oddziale.

J.W: Załóżmy, że taka osoba trafia na mocy decyzji sądu, do oddziału o maksymalnym poziomie nadzoru. Na resztę życia?

P.G: To zależy od stanu jej zdrowia. Przesłanką kontynuowania środka zabezpieczającego jest trwanie zaburzenia psychicznego i ryzyko ponownego popełnienia czynu zabronionego z powodu tego zaburzenia. Co pół roku kierownik takiego ośrodka zobowiązany jest wysłać do sądu opinię sądowo-psychiatryczną, która jest w pewnym stopniu prognozą funkcjonowania tej osoby, odpowiedzią na pytanie, czy ciągle zagraża porządkowi społecznemu. I jeśli ktoś ma taki przebieg choroby, że jest lekooporna, utrzymują się, pomimo terapii, treści urojeniowe, może się zdarzyć tak, że taka osoba do końca życia pozostanie izolowana w takim miejscu. Chyba że stanie się tak zniedołężniała z racji wieku czy innych chorób, że nie będzie fizycznie w stanie popełnić czynu zabronionego.

Ale może być tak, że pacjent, dajmy na to chory na schizofrenię, zacznie przyjmować leki, które u niego będą skuteczne, na psychoterapii będzie się uczył wglądu w swoją chorobę, objawy psychotyczne miną, to przesłanki izolacji ustają, bo ryzyka popełnienia ponownie czynu już nie ma. Sąd decyduje wtedy, czy taką osobę zwolnić, czy nie.

J.W: Jak często zdarza się zwolnienie?

P.G: Nie mam takich danych, jak często to się zdarza. Ale na przykład do naszego oddziału wkrótce przyjeżdża pani, która była na poziomie wzmocnionym - zatem przechodzi teraz na leczenie w ośrodku podstawowym zabezpieczeniu. Tak się dzieje, ale bywa, że ruch odbywa się w drugą stroną. Mieliśmy na przykład pacjenta, którego sąd skierował na poziom podstawowy, ale ten poważnie zranił innego pacjenta i zawnioskowaliśmy do sądu o przeniesienie go na poziom wyższy, a sąd się do tego przychylił.

J.W: I zbliżamy się do kolejnej kwestii medycznej: rokowania. Jakie ono jest?


P.G: To zależy od choroby podstawowej, w której występują objawy psychotyczne, które doprowadziły do popełnienia czynu zabronionego. I na przykład, jeśli mamy do czynienia ze schizofrenią, i był to pierwszy epizod psychotyczny, to rokowanie jest bardzo dobre. Zwykle ten pacjent wychodzi ze szpitala i kontynuuje leczenie w domu i nic się nie dzieje. Ale jeśli mamy do czynienia z przestępstwami seksualnymi, które popełnił ktoś z uszkodzeniem płatów czołowych, a tego rodzaju uszkodzenie nie ulega poprawie z biegiem czasu, a nawet wprost przeciwnie, uszkodzenia takie postępują, to rokowanie jest złe - człowiek taki jest hiperseksualny i impulsywny. Bardzo często tacy ludzie przebywają przez wiele, wiele lat zamknięci w zakładzie psychiatrycznym, często o wiele, wiele dłużej niż osoba zdrowa, która za taki czyn by została skazana na więzienie.

J.W: Pamiętam dane, że we włoskich zamkniętych oddziałach psychiatrii sądowej średni pobyt pacjenta to trzy miesiące, a w polskich - kilkanaście, przy czym odsetek czynów zabronionych popełnianych w stanie niepoczytalności jest taki sam w obu krajach…

P.G: Trudno mi się do tego odnosić. Rzadko jednak się zdarza, że po pół roku człowiek wychodzi, bo trzeba jednak być pewnym, że ryzyka ponownego popełnienia czynu nie będzie. Ale na przykład, jeśli mamy do czynienia z kobietą, która pod wpływem psychozy okołoporodowej albo depresji poporodowej z objawami psychotycznymi robi krzywdę swojemu dziecku i sobie, bo jest przekonana, że świat jest zły, więc w swoim przekonaniu ratuje to dziecko, i zostanie stwierdzone, że w tamtej chwili była niepoczytalna, to kiedy uda się ją wyprowadzić z tej psychozy, ryzyko, że znowu popełni ten czyn, jest bardzo niskie, nie ma sensu, żeby była ciągle leczona w warunkach środka zabezpieczającego. Ale przypadaki bywają zwykle bardziej skomplikowane.

J.W: To się kłóci z takim podstawowym poczuciem sprawiedliwości: jak to, ktoś zabił człowieka, mało tego, że nie trafia do więzienia, tylko do szpitala, to jeszcze na dodatek po dwóch czy trzech latach go wypuszczają. W powszechnej opinii ten człowiek funkcjonuje jako „morderca” i taki ktoś „wychodzi na wolność”…

P.G: No tak, ale on nie jest winny. Przecież on nie dlatego zabił, że tego chciał, albo dlatego, że nieprawidłowo pokierował swoim zachowaniem i w konsekwencji tego zabił, tylko dlatego, że nie był w stanie w ogóle kierować swoim zachowaniem, bo robiła to tak naprawdę choroba. Trudno karać kogoś za chorobę, która i tak jest przecież cierpieniem.

Osoba, która ma cukrzycę, choć jeszcze tego nie wie, a dostanie śpiączki glikemicznej podczas prowadzenia samochodu, przez co spowoduje wypadek, to przecież też jej nie można za to ukarać. Też jest w momencie popełnienia czynu nieświadoma tego, co czyni, niepoczytalna. Taka osoba uznana zostałaby przez biegłych jako taka, u której ryzyko ponownego popełnienia tego czynu jest bardzo małe, bo teraz już wie o swojej chorobie i będzie przyjmować leki, a ryzyko, że znowu dojdzie do śpiączki jest wtedy znikome. Sprawa zostanie umorzona, a wobec takiej osoby nawet nie zostanie orzeczony środek zabezpieczający.
Te sprawy są zawsze indywidualne i zawsze trzeba je rozpatrywać indywidualnie. Przy czym w środowisku psychiatrii sądowej raczej mamy takie przekonanie, że w Polsce te środki zabezpieczające orzekane są raczej nadmiarowo, w takich czynach, które nie mają wysokiej szkodliwości społecznej. Bo weźmy przykład gróźb karalnych – dajmy na to mamy do czynienia z osobą z osobowością pieniaczą, która ma organiczne zmiany w mózgu z powodu na przykład nadciśnienia, i taka osoba dzwoni po instytucjach czy ludziach prywatnych, że podłoży bombę. W życiu nie widziała bomby i nie potrafi jej skonstruować, ale grozi. Takie osoby często przebywają na podstawowym środku zabezpieczającym przez bardzo długi czas, bo szansa, że one zaprzestaną tych gróźb, jest prawie żadna. To bardzo trudny temat, bo każdy, kto tym się zajmuje, będzie miał swoją odrębną kazuistykę.

J.W: Stygmatyzacja zaburzeń psychicznych ma się dobrze, a niektórzy dziennikarze nieodpowiedzialnie ją wzmacniają. Czy pan swojego pacjenta, który zabił kogoś wskutek urojeń czy halucynacji, nazywa mordercą?

P.G: Nie.

Dla nas to jest po prostu pacjent, który ma ciężką chorobę. Mamy świadomość tego, że jeśli nie będzie odpowiadał na leczenie, to pod wpływem psychozy może się w taki sposób zachowywać. Leczenie zmierza do tego, by osiągnąć remisję, to jest takiej sytuacji, kiedy pacjent nie ma objawów psychotycznych. Jeśli tylko się da, stosujemy leki długo działające w iniekcjach raz na dwa tygodnie, raz na miesiąc czy raz na trzy miesiące. W ten sposób redukuje się ryzyko, że pacjent odstawi leki sam.

J.W: Jak często dochodzi do ponownej psychozy w czasie której pacjent dokonuje czynu zabronionego?


P.G: Bardzo trudne pytanie. Ale rzadko. Paradoksalnie częściej wracają do nas pacjenci w psychozie, którzy nie są i nie byli leczeni w ramach środka zabezpieczającego. Kiedy ten pacjent wyjdzie już z psychozy, jak postrzega to, co się zdarzyło? To bardzo zależy od człowieka, jego poziomu intelektualnego, od nasilenia choroby, jej rodzaju. Najczęściej nabiera krytycyzmu. Z tym pracuje się w czasie terapii. Oprócz remisji objawów psychotycznych zależy nam na tym, by każdy pacjent nabrał wglądu co do swojej choroby, by na przykład nie dochodziło do tego, że będzie przerywał terapię, by wiedział, jakie są sygnały ostrzegawcze nawrotu choroby. Pacjenci, którzy pod wpływem choroby naruszyli normy społeczne, bardzo często żałują, jest im z tym źle, mają poczucie winy, borykają się z niską samooceną, pojawiają się epizody depresyjne.

J.W: Jest jeszcze istotna różnica pomiędzy zaburzeniem psychicznym, w którym występują epizody psychotyczne, a zaburzeniem osobowości. Jeśli ktoś ma zaburzenie osobowości typu socjopatycznego, a uczyni krzywdę drugiemu człowiekowi, na przykład ciężko go raniąc lub wręcz zabijając, nie jest zwolniony z odpowiedzialności karnej. Czemu, skoro to też nie jego wina, że ma zaburzenia osobowości?


P.G: Żadne zaburzenia osobowości nie znoszą poczytalności, ani nawet jej nie ograniczają. A to dlatego, że taka osoba, w przeciwieństwie do pacjenta w psychozie, jest w stanie zarówno rozpoznać znaczenie swojego czynu, jak i kierować swoim postępowaniem. Taka osoba jest w stanie ocenić zarówno to, czy dany czyn jest złamaniem reguł, jak i zdawać sobie sprawę z konsekwencji swojego działania, np. tego, że nóż, jeśli się go wbije w ciało, powoduje rany.

J.W: W psychozie można być również w reakcji na środki psychoaktywne, takie jak alkohol czy marihuana czy inne narkotyki. Ale jeśli dojdzie do złamania prawa przez osobę będącą pod ich wpływem, nie ma wyłączenia odpowiedzialności karnej…

P.G: Nie ulega wątpliwości, że pod wpływem alkoholu czy innych substancji psychoaktywnych można osiągnąć stan niepoczytalności, ale przyjmuje się, że taka osoba zdaje sobie sprawę z konsekwencji wprawienia się w stan odurzenia. To po prostu można przewidzieć. Każdy wie, czym skutkuje przyjęcie narkotyku czy wypicie dużych ilości alkoholu. Stąd na mocy ustawy, choć takie osoby są niepoczytalne lub w ograniczonym stopniu poczytalne, pomimo tego ponoszą odpowiedzialność karną za czyny popełnione w tym stanie. W przeciwnym razie wszystkie osoby powyżej 1 promila alkoholu we krwi moglibyśmy traktować jako niepoczytalne. Medycznie zresztą spełniają kryteria niepoczytalności, ale w ujęciu prawnym - nie, bo każdy z nas ma wolną wolę i może zadecydować, czy wprawi się w stan odurzenia, czy nie.

J.W: Jak polskie społeczeństwo i polski wymiar sprawiedliwości podchodzą do osób w stanie niepoczytalności?


P.G: Różnie. Osoby z upośledzeniem intelektualnym w stopniu lekkim są na przykład częściej karane tylko dlatego, że są łatwowierne i ulegają wpływom. Są też częściej ofiarami przestępstw - mają słabsze zdolności, by się obronić, zarówno przed agresorem, jak i człowiekiem, który wykorzystuje taką osobę do popełnienia jakiegoś zabronionego czynu. Dużo osób uważa, że stan niepoczytalności lub ograniczonej poczytalności spowoduje, że nie trafi się do więzienia. Powoduje to, że mamy dużo opinii sądowych, w sprawach karnych aż 60-80 proc., są przeprowadzane badania sądowe psychiatryczne, by ocenić wpływ zaburzenia psychicznego na poczytalność - w nadziei, że będzie łagodniejszy wymiar kary.

Często zła jest sytuacja osób przewlekle chorych, które trafiły do ośrodka ze środkiem zabezpieczającym, jeśli zachowania agresywne kierują wobec osób najbliższych. Nie ma ich gdzie wypisać. I dzieje się tak, że pacjent przyjmuje leki, nie ma ryzyka ponownego popełnienia czynu, choroba jest w remisji, pacjent ma lat 60 czy 70, ale nie ma domu, nie ma dokąd wrócić. I sądy nie zwalniają wtedy z detencji, bo ta osoba stanie się bezdomna, a wtedy na pewno nie będzie się leczyć, co może ponownie stworzyć ryzyko.

Wydaje się, że konstrukt niepoczytalności i detencji jest optymalny. Jeśli ktoś dokonał czynu zabronionego z powodu choroby, to nie trafia do więzienia, jak często dzieje się w Stanach Zjednoczonych, gdzie nawet wykonywane są kary śmierci, a z drugiej strony – takie osoby są leczone profesjonalnie i mają szansę wrócić do normalnego funkcjonowania. Ma to sens.


28.05.2023 Niedziela.BE // źródło: pap-mediaroom.pl // fot. Shutterstock, Inc.

(sm)

Subscribe to this RSS feed