Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
Belgia: Po ile mieszkania w Gandawie i okolicach?
Belgia: Poszukiwani kandydaci na kontrolerów ruchu lotniczego!
Flandria inwestuje w nauczanie dzieci niderlandzkiego
Belgia: Organizacja pozarządowa ma powiązania z Bractwem Muzułmańskim
Niemcy: Kluczowa modernizacja kolei znów odłożona w czasie?
Belgia: W Brukseli aż tylu obcokrajowców
Słowa dnia: Als gevolg van
PRACA W BELGII: Szukasz pracy? Znajdziesz na www.NIEDZIELA.BE (sobota 12 lipca 2025, www.PRACA.BE)
Belgia: Bruksela będzie lepiej chronić różnorodność biologiczną
Belgia: Uczennice wykluczone z uroczystości przez... chusty
Redakcja

Redakcja

Polacy przejęli wzorce spożywania alkoholu z Europy Zachodniej i Południowej. Rzadziej sięgamy po najmocniejsze trunki

Na przestrzeni ostatnich 30 lat w Polsce radykalnie zmienił się model spożywania alkoholu. Polacy coraz częściej sięgają po piwo, również bezalkoholowe, wino i wysokogatunkowe trunki, a udział alkoholi wysokoprocentowych w konsumpcji spadł z ponad 70 proc. do 36 proc. Model konsumpcji nie odbiega już od europejskiego. Pracodawcy RP podkreślają, że o tę dobrą sytuację trzeba jednak zadbać, bo ich zdaniem moda na ograniczone picie może zmienić się na niekorzyść np. pod wpływem nieprzemyślanej polityki podatkowej.

– Struktura spożycia alkoholu w Polsce wygląda dziś zdecydowanie lepiej niż przed transformacją ustrojową, kiedy mocne alkohole stały na stole jako obowiązkowy dodatek do posiłków, bez przerwy wznoszono toasty, co właściwie wymuszało picie. Dzisiaj ta sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Pod względem spożycia alkoholu znajdujemy się na 17. miejscu w Europie, zmieniła się też struktura tego spożycia – mówi agencji Newseria Biznes Andrzej Malinowski, prezydent Pracodawców RP.

Jak wynika z nowego raportu „Alkohol w Polsce – kontekst społeczny, rynkowy i legislacyjny” Pracodawców RP, jeszcze pod koniec lat 70. Polacy należeli do najwięcej pijących narodów świata, a ok. 5 mln osób upijało się regularnie kilka razy w tygodniu. Od tamtej pory zaszły pod tym względem ogromne zmiany – dziś 80 proc. Polaków spożywa alkohol w sposób umiarkowany, bez większego ryzykowania szkód zdrowotnych.

Przemiany ustrojowe i uwolnienie rynku, otwarcie się Polski na świat oraz przejmowanie przez Polaków wzorców konsumpcji alkoholu z Europy Zachodniej i Południowej przyczyniły się nie tylko do zmian w wielkości, ale i w strukturze spożycia alkoholu. Udział trunków wysokoprocentowych w konsumpcji spadł z ponad 70 proc. do 36 proc. Obecnie przeważa w niej piwo (55–56 proc.), dalej są napoje spirytusowe (36 proc.) oraz wino (8-9 proc.). Szybko rośnie również kategoria piw bezalkoholowych – według szacunków w ciągu 10 lat już co dziesiąte piwo sprzedawane w Polsce będzie piwem bez alkoholu.

– Ważniejsza od tego, ile alkoholu wypijamy, jest jego struktura. W Polsce zaszły w niej istotne zmiany na rzecz piwa i wina przy jednoczesnym spadku spożycia mocniejszych alkoholi – podkreśla Andrzej Malinowski.

Eksperci oceniają, że istotną rolę w tych zmianach odegrała ustawa o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi.

– Ta ustawa zrobiła bardzo wiele dobrego. Po pierwsze, ściągnęła uwagę na problem i wywołała dyskusję, a po drugie, jej efekty widać właśnie po zmianie struktury spożycia alkoholu ze wskazaniem na alkohole słabsze. To wciąż nie jest prozdrowotne, ale wydaje się mieć zdecydowanie mniejsze negatywne skutki niż spożywanie dużej ilości alkoholi mocnych – mówi dr hab. n. med. Andrzej Fal z Kliniki Alergologii, Chorób Płuc i Chorób Wewnętrznych w szpitalu MSWiA.

Mimo pozytywnych zmian ograniczanie spożycia alkoholi wysokoprocentowych na rzecz niskoalkoholowych wciąż jest ważnym kierunkiem dla polityki alkoholowej państwa. Według danych Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych wciąż ok. 18,6 proc Polaków spożywa alkohol w sposób ryzykowny i szkodliwy. Łącznie wypijają oni 70 proc. dostępnego na rynku alkoholu. Ponadto w Polsce konsumpcja wódki oraz innych napojów spirytusowych niezmiennie oscyluje na poziomie 8,3–8,8 litrów per capita rocznie, co plasuje nas w pierwszej 10. krajów o największym spożyciu tych trunków.

– Wpływ alkoholu na zdrowie dobrze pokazuje tzw. wskaźnik utraconych lat życia. Okazuje się, że kraje, w których jest tendencja do spożywania alkoholi mocnych, mają ten wskaźnik o wiele wyższy od państw, gdzie kultura picia jest oparta na piwie czy winie – podkreśla Andrzej Malinowski. – Przede wszystkim to jest kwestia świadomości i edukowania społeczeństwa, ale jestem zdecydowanie przeciwny wykorzystywaniu przez państwo otoczki związanej z kulturą picia i zdrowiem dla celów fiskalnych.

Po piwo Polacy sięgają najczęściej, pijąc jednorazowo od dwóch do trzech piw o pojemności 0,5 litra. Taka liczba przekłada się na jednorazowe spożycie od 40 do 60 g czystego alkoholu, czyli od czterech do sześciu tzw. standardowych jednostek alkoholu (SJA). Natomiast pijąc wino, przeciętny konsument wypija jednorazowo cztery lampki po 100 ml, co oznacza spożycie ok. 40 g czystego alkoholu (4 SJA). Z kolei w przypadku wódki jej każdorazowe spożycie wiąże się z dużo większą ilością etanolu. Przeciętnie jest to 11 kieliszków po 30 g, które dostarczają od 94 do 110 g czystego alkoholu (od 9,4 do 11 SJA).

– Alkohol jest zawsze taki sam. Jednak zdecydowaną różnicę robi to, w jakiej postaci go spożywamy, ile i jak często. Zdecydowanie mniejsze skutki zdrowotne powodują trunki o niższej zawartości alkoholu, dlatego że sumarycznie spożywamy go mniej. Jeden mały kieliszek wódki zawiera prawie dwie jednostki przeliczeniowe alkoholu, tyle samo znajduje się w 0,5 litra piwa – mówi Andrzej Fal.

Jak wynika z raportu Pracodawców RP, polityka alkoholowa państwa powinna być ukierunkowana na eliminowanie zjawiska picia ryzykownego i szkodliwego, które jest bezpośrednią przyczyną szkód zdrowotnych i społecznych.

– Państwo jest istotnym regulatorem spożycia alkoholu, bo z jednej strony ma w swoim ręku regulację ekonomiczną, zarówno podatek akcyzowy, jak i inne elementy polityki cenowej, regulowania dostępności alkoholu bardziej czy mniej stężonego. Może też decydować, gdzie, czy i w jakich godzinach sklepy mogą ten alkohol sprzedawać. Państwo jest też odpowiedzialne za edukację i na tym powinny się skupić działania przeciwalkoholowe. Trzeba edukować najmłodsze dzieci i tych, którzy nie zaczęli pić, bo edukacja osób już pijących nie jest zbyt efektywna – mówi Andrzej Fal.

Pracodawcy RP podkreślają w raporcie, że ryzykownemu i szkodliwemu piciu sprzyja popularność małych i tanich formatów wódki, tzw. małpek, oferowanych w pojemnościach od 40 do 200 ml. Wódka w małych formatach stała się odrębną kategorią, dała możliwość picia cichego, w ukryciu, poza kontrolą pijącego i otoczenia. Szacuje się, że dziennie sprzedawanych jest ich od 1,3 mln do nawet 3 mln. Problem ten dostrzegło Ministerstwo Zdrowia, które w końcówce grudnia przedstawiło projekt ustawy w związku z promocją prozdrowotnych wyborów konsumentów. Zakłada on, że przedsiębiorcy prowadzący sprzedaż napojów alkoholowych przeznaczonych do spożycia poza miejscem sprzedaży na podstawie zezwolenia będą zobowiązani do wniesienia opłaty związanej ze sprzedażą napojów alkoholowych o objętości nieprzekraczającej 300 ml.

 

08.01.2020 Niedziela.NL

(newseria.pl)

 

W ogrodzie botanicznym w Brukseli znaleziono ciało

W piątek po południu, w ogrodzie botanicznym w Brukseli (Jardin botanique de Bruxelles), znaleziono ciało człowieka.

Zwłoki pływały w stawie ulokowanym w najbardziej wysuniętym na zachód obszarze parku, nieopodal stacji metra Rogier. Kompleks został zamknięty. „Na miejsce wezwano policję, lekarzy sądowych oraz specjalistów z dziedziny kryminologii. W parku utworzono obwód bezpieczeństwa” - przekazał rzecznik prasowy stołecznej straży pożarnej, Walter Deriuew.

Wszczęto śledztwo w tej sprawie. Póki co nie wiadomo nic na temat okoliczności znalezienia ciała oraz samej śmierci ofiary – poinformowała Audrey Dereymaecker z strefy policyjnej Bruksela-Północ. Nie ujawniono żadnych szczegółów na temat tożsamości ofiary.

 

08.02.2020 Niedziela.BE

(kk)

 

Czy Polska potrzebuje więcej robotów-chirurgów?

Coraz więcej operacji wykonuje się z pomocą robotów. O tym czy ich potrzebujemy i jak najlepiej je wykorzystać opowiada dr hab. Katarzyna Kolasa, ekspertka w dziedzinie ekonomiki zdrowia i sztucznej inteligencji w opiece medycznej z Akademii Leona Koźmińskiego.  

Dr hab. Katarzyna Kolasa jest profesorem ALK, liderem studiów magisterskich, finansowanych ze środków EU Health Economics and Big Data, kierownikiem Zakładu Ekonomiki Zdrowia i Zarządzania w Ochronie Zdrowia Akademii Leona Koźmińskiego.

Nauka w Polsce: W ubiegłym roku przeprowadzono w Polsce prawie 900 zabiegów z udziałem robota chirurgicznego Da Vinci. Jak to można porównać np. do USA czy Europy Zachodniej. Czy mamy wystarczająco dużo takich robotów i czy są dobrze używane?

Dr hab. Katarzyna Kolasa: W tej chwili na świecie jest ponad 5,5 tys. robotów da Vinci, z czego większość w USA. W Europie z kolei mamy ich mniej niż 1000, a lwia część tych urządzeń wspiera niemiecki i włoski sektor ochrony zdrowia. Tylko przy wykorzystaniu robotów da Vinci w 2019 roku wykonano ok. 1 mln 229 tys. procedur na całym świecie. A jest to rynek dynamicznie się rozwijający, co rusz pojawiają się nowi gracze, jak choćby J&J lub Medtronic, czy też Stryker Corp. oraz Zimmer Biomet Holdings Inc. Zatem liczba robotów medycznych w Europie, oscylująca w granicach 900 sztuk, to cały czas mało, zwłaszcza jeśli będziemy porównywać się do krajów przodujących w tej dziedzinie.

NwP: Czy na zastosowaniu robotów pacjenci zyskują?

KK: Trudno dyskutować z takimi korzyściami, jak np. mniejsza liczba komplikacji po operacji czy krótszy czas pobytu w szpitalu oraz mniej widoczne rany po zabiegu. Te zyski są oczywiste. Jednocześnie jednak, dla wielu wskazań terapeutycznych wciąż brakuje wiarygodnych dowodów naukowych na lepszą skuteczność leczenia, czyli usuwanie skutków choroby z wykorzystaniem takich robotów w porównaniu do tradycyjnych metod leczenia. Potrzebujemy randomizowanych badań, podobnych do tych, jakie prowadzi się przy ocenie skuteczności farmaceutyków. Rzecz w tym, że odpowiednie badania bardzo trudno jest w tym przypadku przeprowadzić. Kluczowe jest zatem zapewnienie homogeniczności porównywanych grup pacjentów oraz dobranie takich zabiegów, które będą realizowane przez odpowiednio doświadczonych lekarzy. Szacuje się, iż chirurg musi przeprowadzić przynajmniej 30 zabiegów przy wykorzystaniu robota, aby został uznany za osobę doświadczoną w prowadzeniu takich procedur medycznych. Z pewnością potrzeba też więcej badań randomizowanych, takich jak ANCOR, do którego wciąż trwa rekrutacja.

NwP: Czy biorąc pod uwagę dostępne już dane, można stwierdzić, że w Polsce przydałoby się więcej takich urządzeń?

KK: Dla mnie to oczywista sprawa – zdecydowanie powinno być ich więcej. Trzeba jednak je umiejętnie wprowadzić do praktyki klinicznej.

NwP: Co Pani ma na myśli?

KK: Musimy oprzeć się na badaniach potwierdzających skuteczność tych robotów, a tych nadal brakuje. Trzeba też stworzyć system oceniający ich przydatność oraz przygotować się odpowiednio na oszczędności wynikające z użycia robotów. Wprowadzenie do użycia takiego urządzenia to ogromna inwestycja – konieczny jest nie tylko zakup robota, ale także np. odpowiednie przystosowanie placówki czy wyszkolenie personelu. Według niemieckich szacunków koszt zabiegu to średnio 2,5 euro dla niemieckiego płatnika. Oszczędności są nierzadko trudne do skwantyfikowania, np. gdy mówimy o poprawie ergonomii pracy czy docelowo mniejszej czasochłonności pracy zaawansowanego personelu medycznego. Istotne jest zatem nie tylko porównanie procedur opartych na robotach z dotychczasową praktyką kliniczną. Konieczne jest również wypracowanie nowych standardów pracy personelu medycznego oraz opieki nad pacjentem. Nie bez znaczenia są również oszczędności związane z szybszym powrotem pacjenta do pracy, mniejszym obciążeniem rodziny opieką nad chorym i wreszcie krótszym pobytem w szpitalu.

NwP: To znaczy?

KK: Przykładowo, jeśli czas pobytu w szpitalu się skraca, trzeba zdecydować, co zrobić z zaoszczędzonym czasem i innymi zasobami; czy wykonać inne zabiegi, jeśli tak, to jakie itp. Moim zdaniem potrzebne są tutaj systemowe rozwiązania, które pomogą szpitalom we wprowadzaniu chirurgicznych robotów. Widzę tutaj ważną rolę państwa, które tego typu inwestycje będzie nadzorowało.

NwP: Co jeszcze państwo mogłoby zrobić?

KK: Po pierwsze, wprowadzić dokładne standardy oceny zapotrzebowania i opłacalności procedur medycznych wspieranych przez roboty. Po drugie, opracować wytyczne odnośnie rejestrów gromadzących dane na ich temat. Celem jest zdobycie wiarygodnej wiedzy na temat skuteczności, ale również bezpieczeństwa. Parę lat temu analizy rekordów FDA (Agencji ds. Żywności i Leków) z lat 2000-2013 ujawniły, że wśród niepożądanych efektów wykorzystania robotów chirurgicznych odnotowano aż 144 przypadki śmiertelne. Naturalnie wzbudziło to wiele kontrowersji. Ponadto, analiza danych pooperacyjnych u ponad 300 onkologicznych pacjentek przypisanych w części do standardowego zabiegu chirurgicznego usunięcia macicy, a w drugiej do operacji małoinwazyjnej z pomocą robota wykazało, iż po 4,5 roku przeżywalność była lepsza właśnie w tej pierwszej grupie. I to o ponad 10 punktów procentowych. Jednak do zupełnie innych wniosków skłaniają wyniki analiz rejestru procedur przy wykorzystaniu robotów w Danii. Analiza ponad 5,654 operacji usunięcia macicy pokazała, iż ryzyko poważnych powikłań było o połowę niższe w przypadku zabiegów wykonanych w oparciu o roboty w stosunku do tradycyjnej chirurgii. Kluczowe są zatem nowe standardy, a także dane i jeszcze raz dane.

NwP: Postęp będzie prawdopodobnie coraz szybszy, więc takie działania będą coraz bardziej potrzebne. W jakim kierunku, Pani zdaniem, będzie zmierzała chirurgiczna robotyka?

KK: Znajdujemy się u progu rewolucji związanej z 5G. W Chinach już dzisiaj z pomocą tej technologii wykonuje się operacje zdalne. W sytuacji braku odpowiedniego personelu na miejscu, takie zabiegi mogą nierzadko ratować ludzkie życie. Inny element to algorytmy decyzyjne, które z pewnością będą mogły przeprowadzić operację dokładniej niż człowiek. Już teraz czasami lepiej sobie radzą, jeśli chodzi o diagnostykę, np. w analizie badań obrazowych. Ponadto, robotyzacja chirurgii wchodzi na nowe poziomy innowacji dzięki wsparciu rozszerzonej rzeczywistości (Augmented Reality). Dzięki AR chirurg wykonujący zabieg otrzymuje zdjęcia pozwalające sprawnie monitorować okolice operowanego miejsca. Wówczas chirurg zyskuje również realistyczne, acz wciąż wirtualne obrazy dotyczące realizowanej procedury. AR będzie miała zastosowanie nie tylko w szkoleniu lekarzy, ale również przyszłościowo w leczeniu pacjentów.

NwP: Czy jesteśmy gotowi, aby oddać swoje zdrowie w „ręce” robota?

KK: To będzie wymagało zmiany mentalności. Trzeba zastanowić się nad tym, czy jako pacjenci jesteśmy na to gotowi, a także czy lekarze są gotowi, aby pomagały im roboty. To kwestia zaufania maszynie. Przypomnę – potrzebujemy więcej badań na temat skuteczności medycznych robotów. Należy również oczekiwać, iż pacjenci mogą być nierzadko sami zainteresowani takimi zabiegami, mając na uwadze ich precyzję, ale również mając wiedzę na temat mniejszego ryzyka blizn oraz bólów pooperacyjnych, jak to się dzieje np. przy mastektomii piersi.

NwP: Tymczasem Polska może być nie tylko konsumentem takich urządzeń, ale także producentem. Na przykład w Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii w Zabrzu powstaje Robin Heart – robot przeznaczony do operacji serca. Czy nasz kraj ma duże szanse na sprzedaż takich urządzeń na świecie?

KK: Dlaczego nie? Dzięki temu mamy też duże możliwości promocji Polski. Jednak konkurencja jest ogromna. Potrzebne jest przy tym wparcie państwa, np. w postaci grantów. Jednocześnie, ponownie, niezbędne są dowody naukowe potwierdzające korzyści z zastosowania robota, bo bez nich będziemy niewiarygodni. Co więcej, trzeba stworzyć całą nową ścieżkę leczenia. Robot jest przecież tylko częścią dłuższego procesu terapeutycznego, trwającego od momentu pojawienia się choroby do jej wyleczenia.

 


05.02.2020 Niedziela.BE // Źródło: Marek Matacz, Nauka w Polsce, naukawpolsce.pap.pl // Fot. Shutterstock, Inc.

(kb)

 

 

 

 

Zdrowie: Zgoda pacjenta na wykonanie zabiegu to nie tylko formalność, pomaga też w leczeniu

Wyrażenie przez pacjenta zgody na wykonanie procedury medycznej to nie tylko zwykła formalność, pomaga też w diagnostyce i terapii – przekonuje dr Piotr Lodziński z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.   

Zgoda pacjenta na przeprowadzenia badania, zabiegu lub innej procedury medycznej regulują ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty, ustawa o prawach pacjenta i rzeczniku praw pacjenta, a także Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej, kodeks etyki lekarskiej oraz konwencja o ochronie praw człowieka i godności istoty ludzkiej wobec zastosowań biologii i medycyny.

„Procedury medyczne wiążą się bezpośrednio ze zdrowiem i życiem człowieka, dlatego muszą być w pełni regulowane, nie ma tu miejsca na nieścisłości czy indywidualne interpretacje" – mówi dr Piotr Lodziński z Kliniki Kardiologii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, ekspert Sekcji Rytmu Serca Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego.

Nie chodzi jednak tylko o względy formalne. Zgoda na wykonanie procedury medycznej ma uświadomić pacjentowi, jak ma przebiegać badanie lub zabieg, jak trzeba się do niego przygotować, jakie będzie ewentualne jego ryzyko oraz jakich efektów można oczekiwać. Zgoda pacjenta – o czym rzadko się mówi - może mieć także walor terapeutyczny.

„Zgoda pacjenta jest niezmiernie istotnym narzędziem, ważnym zarówno dla pacjenta, jak i dla systemu ochrony zdrowia. Pozwala nie tylko uporządkować i uregulować procedurę, ale także pomóc pacjentowi lepiej przygotować się do badania i terapii, a lekarzowi dostarczyć wiele cennych informacji. Dzięki niej możemy precyzyjnie ustalić z pacjentem przebieg całej ścieżki diagnostyczno-terapeutycznej. Przez to cały proces leczenia przebiega sprawniej” – przekonuje dr Piotr Lodziński.

Pacjenci podczas wizyty w gabinecie lekarskim nie wspominają o istotnych objawach, przebytych w przeszłości zabiegach czy stwierdzonych już schorzeniach. Jak mówią lekarze, nie wynika to ze złej woli pacjenta, ale z tego, że często trwa ona zbyt krótko albo pacjent jest zdenerwowany i nie pamięta co miał powiedzieć.

„W trakcie rozmowy z lekarzem pacjenci skupiają się na najistotniejszym z ich punktu widzenia wątku, a inny, być może równie istotny, może umknąć. Przekazany pacjentowi formularz zgody pozwala uporządkować myśli i spokojnie przypomnieć sobie wszystkie ważne informacje. Dzięki temu lekarz dysponuje kompletem danych, na podstawie których jest w stanie zaproponować pacjentowi bezpieczną i skuteczną diagnostykę i terapię” – mówi dr Lodziński.

Ważna jest dokumentacja dotychczasowego przebiegu choroby i leczenie, wyniki badań i wypisy ze szpitala. Ułatwia to lekarzowi postawienie właściwej diagnozy oraz dobór odpowiedniej metody leczenia, na którą pacjent wyrazi zgodę. Może też skrócić czas do rozpoznania oraz podjęcia decyzji o wyborze postępowania.

Dr Piotr Lodziński zwraca uwagę, że pacjent, który dokładnie zapozna się ze zgodą na wykonanie procedury medycznej oraz towarzyszącą jej informacją o przygotowaniu i przebiegu procedury, jest lepiej poinformowany, spokojniejszy i chętnie współpracuje z personelem szpitala. Okazuje się, że dobre przygotowanie do badania czy zabiegu pozwala także w większym stopniu zapobiegać powikłaniom.

„W przypadku procedur kardiologicznych, na przykład zabiegu ablacji stosowanej w zaburzeniach rytmu serca, dzięki rzetelnej informacji pacjenci z dużym prawdopodobieństwem wiedzą, jak długo pozostaną w szpitalu, jak wygląda przygotowanie do badania, jak przebiega sam zabieg, na co zwrócić uwagę po jego zakończeniu i wreszcie, jak dbać o siebie po wyjściu ze szpitala. Dzięki temu pacjent wie, że w ciągu najbliższych kilku tygodni powinien ograniczyć wysiłek fizyczny oraz unikać sytuacji, które mogą prowadzić do wystąpienia powikłań po zabiegu” – wyjaśnia dr Piotr Lodziński.

Pacjenci i ich bliscy, którzy są zainteresowanymi dodatkowymi informacjami o schorzeniu, badaniu i leczeniu, często szukają wiadomości w internecie. Dr Lodziński uważa, że nie ma w tym nic złego, jeśli tylko informacje pochodzą ze zweryfikowanych źródeł.

„Z moich doświadczeń wynika, że artykuły dostarczające pacjentom nierzetelnych informacji, mogą wprowadzić w błąd, niepotrzebnie przestraszyć, a tym samym zamiast pomóc - zaszkodzić. Dobrym rozwiązaniem jest szukanie informacji w serwisach towarzystw naukowych i organizacji działających na rzecz pacjentów, które opracowują poradniki i informatory we współpracy z ekspertami” – twierdzi specjalista.

Przykładem są serwisy Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego, takie jak „Co (dalej) po zawale?”, „Arytmia grozi udarem” i „Słabe Serce”. „To rzetelne i wartościowe źródła informacji, które pomagają pacjentom lepiej stosować się do zaleceń i przez to osiągać lepsze wyniki terapii” – mówi dr Piotr Lodziński.



05.02.2020 Niedziela.BE // źródło: www.naukawpolsce.pap.pl // fot. Shutterstock, Inc.

Subscribe to this RSS feed