Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
4 na 10 pracowników w Belgii nigdy nie bierze chorobowego!
Polska: Taką emeryturę otrzymują zakonnice. Znacznie mniej niż księża
Belgijskie sklepy bezradne wobec kradzieży? Handlowcy chcą sami wymierzać kary
Polska: Edukacja klimatyczna w szkołach. Od kiedy? To już o niej wiadomo
Belgia: Strażacy uratowali ze strumienia konia
Polska: Pijemy coraz więcej. Jesteśmy w europejskiej czołówce
Temat dnia: Wyciek ropy na odcinku kanału Gandawa-Terneuzen
Polska: Zaskoczenie w pośredniaku. Wiele osób ma prawo do zasiłku przez cały rok
Papież – przywódca Watykanu, sumienie świata
Flandria: Wydano ostrzeżenie dotyczące pożarów
Redakcja

Redakcja

Website URL:

Od jutra w Regionie Stołecznym Brukseli zamknięte wszystkie bary

Wszystkie bary w Regionie Stołecznym Brukseli będą od jutra zamknięte. Jest to wynik wprowadzenia nowych ograniczeń w ramach walki z pandemią.

W ostatnich dniach w Regionie Stołecznym Brukseli odnotowano znaczny wzrost przypadków zakażeń koronawirusem. W związku z tym, władze regionu podjęły decyzję o zamknięciu barów od czwartku, 8 października. Zakaz otwierania wspomnianych lokali wchodzi w życie o godzinie 7:00 i dotyczy również kawiarni i stołówek w obiektach sportowych (niezależnie od tego, czy jest w nich sprzedawany alkohol), a także hal eventowych. Zostanie utrzymany w mocy przynajmniej przez kolejny miesiąc.

Co więcej, picie alkoholu w miejscach publicznych jest również zakazane w całym Regionie Stołecznym Brukseli. Dziś poinformował o tym minister-prezydent Regionu Stołecznego, Rudi Vervoort.

W dalszym ciągu mogą odbywać się amatorskie wydarzenia sportowe, ale bez udziału publiczności, podczas gdy na meczach profesjonalnych dozwolona jest publiczność.

07.10.2020, Niedziela.BE

(kk)

 

  • Published in Belgia
  • 0

W piątek 24-godzinny strajk pracowników flamandzkiego przedsiębiorstwa transportowego De Lij

Pracownicy przedsiębiorstwa komunikacyjnego De Lijn zamierzają przeprowadzić w piątek 24-godzinny strajk przeciwko prywatyzacji firmy i możliwym zwolnieniom.

Przedsiębiorstwo De Lijn operuje autobusami, tramwajami oraz pociągami kolei lekkiej w dużych miastach Regionu Flamandzkiego (m.in. Antwerpia, Brugia, Gandawa i Louvain).

Związki zawodowe ACOD, ACV oraz ACLVB wezwały swoich członków do protestu. Związkowcy opowiadają się przeciwko prywatyzacji niektórych elementów przedsiębiorstwa oraz przeciwko zwolnieniom personelu. Prywatyzacja dotyczy m.in. tzw. autobusów na zawołanie i szkolnego transportu.

Kierownictwo przedsiębiorstwa nie zagwarantowało, że w wypadku prywatyzacji wszystkie miejsca pracy zostaną zachowane. Związki przekazały, że po okresie długich negocjacji kierownictwo nie wykazało woli współpracy.

Nie wiadomo, jak wielu pracowników De Lijn weźmie udział w strajku, choć – jak twierdzą przedstawiciele ACOD – „może dość do znaczących utrudnień w ruchu drogowym”.

Z powodu epidemii koronawirusa przedsiębiorstwo transportowe De Lijn poniosło straty w wysokości ponad 60 mln euro.

07.10.2020, Niedziela.BE

(kk)

 

  • Published in Belgia
  • 0

Belgia. Nieślubna córka króla Alberta II: nie chodzi mi o pieniądze

- Nigdy nie robiłam tego dla pieniędzy. Mój „pierwszy ojciec” był dużo bogatszy niż rodzina królewska. Poza tym byłam jego jedynym dzieckiem, a król ma więcej dzieci. Byłabym więc głupia, gdybym robiła to dla pieniędzy – powiedziała Delphine van Saksen-Coburg.

Przypomnijmy, na początku tego roku po wieloletniej batalii sądowej i badaniach DNA były król Belgów Albert II w końcu przyznał, że jest biologicznym ojcem Delphine Boël. Niedawno belgijska artystka uzyskała też prawo do używania tytułu księżniczki i nazwiska biologicznego ojca.

Teraz nie nazywa się już Delphine Boël, ale Delphine van Saksen-Coburg.

Uznanie ojcostwa przez Alberta II oznacza, że Delphine van Saksen-Coburg może się domagać praw do dziedziczenia części majątku króla. Jako dziecko pozamałżeńskie nie ma jednak prawa do tronu – informują belgijskie media.
W udzielonym kilka dni temu wywiadzie dla „Het Journaal” Delphine van Saksen-Coburg podkreśliła, że nie chodzi jej o pieniądze, ale o prawdę i akceptację.

Z finansowego punktu widzenia byłoby bowiem korzystniej, gdyby nadal w świetle prawa jej ojcem był Jacques Boël. To jeden z najbogatszych Belgów, a majątek rodziny Boël szacuje się na 1,6 mld euro. Były król Albert II też nie jest biedny, ale jego majątek jest wielokrotnie mniejszy, a poza tym ma jeszcze (co najmniej…) troje innych dzieci. Jednym z nich jest obecny król Filip II.

Delphine van Saksen-Coburg przyznała, że jest szczęśliwa, że batalia sądowa dotycząca ojcostwa już się zakończyła. Zdaje sobie jednak sprawę, że nie może zbyt wiele oczekiwać ze strony biologicznej rodziny.

- Ale jeśli nagle się do mnie odezwą, to nie odwrócę się do nich plecami, to pewne – powiedziała, cytowana przez portal nos.nl.
Podkreśliła, że chciała uniknąć sądowej walki i dała biologicznemu ojcu szansę wyjścia z twarzą z tej sytuacji.

– Kiedy dostałam wynik badania DNA, potwierdzającego jego ojcostwo, nie poszłam z tym od razu do mediów. Chciałam dać Albertowi szansę, by sam o tym publicznie powiedział, z pokorą, jak dorosły człowiek – portal vrt.be cytuje jej słowa.

Reakcja byłego monarchy była zupełnie inna. – Powiedział, że nigdy nie byłam dla niego prawdziwą córką. Poczułam się, jakby ktoś wbił mi nóż w plecy. Poczułam się zdradzona – powiedziała Delphine van Saksen-Coburg.

- Następnie uznałam, że skoro on tak myśli, to chcę jednak być taka sama jak moi bracia i siostra. Nie chcę być tą, którą zawsze określać się będzie jako „ta inna”. O to walczyłam. Chcę być równo traktowana – dodała, cytowana przez vrt.be.

Delphine van Saksen-Coburg urodziła się w 1968 r. i ma dwoje dzieci. Jej syn i córka również mogą teraz używać tytułów książę i księżniczka.

Nieślubna córka Alberta II ukończyła londyńską akademię sztuk pięknych i jest artystką. Tworzy głównie rzeźby i instalacje z papier mâché.

07.10.2020 Niedziela.BE
(łk)

 

  • Published in Belgia
  • 0

Polska: Podatek od… deszczu?

Polski rząd planuje zmianę sposobu naliczania tzw. „podatku od deszczu”, nakładanego jak dotąd tylko na właścicieli wielkich, w znacznym stopniu zabudowanych działek. Jeśli zmiany wejdą w życie, to podatek ten płacić będzie o wiele więcej osób.

„Podatek od deszczu” czy „podatek deszczowy” to potoczne określenia na daninę nakładaną na właścicieli mocno zabudowanych działek. Zabetonowywanie dużych powierzchni ogranicza naturalną retencję terenową, argumentują eksperci. Podatek ma więc zniechęcać do pokrywania betonem dużych powierzchni.

Problem suszy jest w Polsce coraz większy, więc odpowiednia retencja jest konieczna. Kiedy już spadnie deszcz, woda często zamiast wsiąknąć w teren spływa po zabetonowanej powierzchni do kanalizacji i teren nadal pozostaje suchy.

Im mniej betonu, tym więcej wody zatrzymywanej w naturalnych gruntach, przekonują eksperci. Obecnie grunty w Polsce zatrzymują jedynie 6,5% wody z opadów, informuje portal podatnik.info. Lepszym określeniem dla tej daniny byłoby więc może wyrażenie „podatek od betonu”…

Bez względu na to, jak nazwiemy ten podatek, szykują się duże zmiany. Jak dotąd nakładano go jedynie na stosunkowo nieliczną grupę właścicieli dużych, mocno zabudowanych działek. W tej chwili „podatek od deszczu” płacić muszą właściciele nieruchomości o powierzchni powyżej 3.500 metrów kwadratowych zabudowanych w co najmniej 70%.

Jeśli zaproponowane przez rząd zmiany w ustawie „Prawo wodne” zostaną zaakceptowane, podatek ten będą musieli zapłacić właściciele wszystkich nieruchomości o powierzchni powyżej 600 metrów kwadratowych zabudowanych w co najmniej 50%. A pamiętać trzeba, że definicja „zabudowania” jest szeroka: nie chodzi tylko o budynki mieszkalne, ale także np. garaż, parking czy wiatę z kostką brukową – informuje portal biznes.wprost.pl.

W efekcie podatek dotknie również właścicieli stosunkowo niewielkich działek mieszkalnych. Eksperci szacują, że podatek obejmie dwadzieścia razy więcej osób niż obecnie. Dotąd płacili go głównie przedsiębiorcy i spółdzielnie mieszkaniowe, a teraz zapłaci go wielu „zwykłych Kowalskich”, szczególnie tych z mniejszych miejscowości, gdzie działki są przeważnie większe. Szacuje się, że właściciel domu jednorodzinnego objętego podatkiem zapłaci średnio około 900 zł rocznie.

Podatek będzie można zmniejszyć, jeśli zadba się o odpowiednią retencję działki, np. korzystając z dotacji w ramach programu „Moja Woda” (nazywanego potocznie „Oczko Plus”) – poinformował dziennik „Rzeczpospolita”.

Jeśli jednak na działce nie będzie żadnych urządzeń zatrzymujących deszcz spadający na zabudowane powierzchnie, to właściciel zapłaci rocznie 1,50 zł podatku za metr kwadratowy – czytamy na stronie podatnik.info.

Krytycy zmian w prawie, w wyniku których „podatek od deszczu” obejmie dużo więcej osób, twierdzą, że nie chodzi tutaj tylko o promowanie retencji i walkę z betonem, ale przede wszystkim o zwiększenie wpływów budżetowych.

W związku z pandemią, spowolnieniem gospodarczym oraz kosztownymi programami socjalnymi i tarczami antykryzysowymi sytuacja polskiego budżetu jest trudna i rząd potrzebuje nowych źródeł dochodów. Nakładanie nowych podatków lub zwiększanie już tych istniejących to łatwy sposób na podreperowanie budżetu państwa.

07.10.2020 Niedziela.NL
(łk)

  • Published in Polska
  • 0
Subscribe to this RSS feed