Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
Słowo dnia: Reiziger
Belgia: Co roku w UE tonie 5 tys. ludzi. Ilu w Belgii?
Flandria walczy z komarami tygrysimi!
W belgijskim zoo urodził się rzadki nosorożec indyjski!
Temat dnia: Bruksela jak Dziki Zachód? „Wielka fala przemocy”
Belgia: Szerszenie azjatyckie zaatakowały drona!
Belgia: Uwaga na klocki hamulcowe z AliExpress. Zawierają azbest!
Belgia: Premier pod naciskiem. Partie domagają się działań przeciwko Izraelowi
Belgia: Oni śmiecą najbardziej
Belgia: Dwóch mężczyzn zatrzymanych za gwałty w Bois de la Cambre
Redakcja

Redakcja

Website URL:

Belgia: 6% bezrobocia w sierpniu

W lipcu stopa bezrobocia w Belgii lekko wzrosła, ale w sierpniu wróciła do poziomu z czerwca i wyniosła 6% - poinformował w czwartek Belgijski Urząd Statystyczny Statbel.

W sierpniu tego roku w kraju ze stolicą w Brukseli pracowało około 71% mieszkańców w wieku od 20 do 64 lat. To mniej więcej tyle samo co w czerwcu, kiedy to zatrudnienie osiągnęło najwyższy poziom od początku pandemii. Od maja 2021 r. spada też liczba osób długotrwale bezrobotnych.

W sumie w sierpniu 2021 r. w Belgii pracowało około 4,9 mln ludzi. Osób zatrudnionych na pełny etat było niespełna 3,7 mln, a ludzi pracujących na część etatu 1,2 mln. Kobiety o wiele częściej (950 tys.) niż mężczyźni (260 tys.) pracują jedynie na część etatu.

Zniesienie części obostrzeń pandemicznych, do którego doszło wiosną i latem tego roku, przełożyło się na sytuację wielu pracowników. W lipcu zmalał na przykład odsetek osób pracujących (często lub czasami) zdalnie. W sierpniu był on na podobnym poziomie co w lipcu i wynosił około 38%. W przypadku osób zatrudnionych w oparciu o umowę o pracę było to 34%. Średnio co trzecia taka osoba pracowała więc w sierpniu (często lub czasami) zdalnie.

15.10.2021 Niedziela.BE // fot. Shutterstock, Inc.

(łk)

 

  • Published in Belgia
  • 0

Koronawirus w Belgii: Dalszy wzrost liczby zakażeń

W dalszym ciągu rośnie w Belgii liczba nowych zakażeń, poza tym liczba hospitalizacji zbliża się do 800 – wynika z najnowszych, opublikowanych w czwartek (14.10.2021) danych instytutu zdrowia publicznego Sciensano.

W okresie od 3 do 10 października Covid-19 diagnozowano u średnio 2 114 pacjentów dziennie, co w porównaniu z poprzednim tygodniem oznacza wzrost o 12%. Od początku wybuchu epidemii, koronawirusa zdiagnozowano łącznie u 1 272 669 mieszkańców Belgii. W grupie tej znajdują się osoby aktualnie zakażone, wyleczone, a także te, które przegrały walkę z chorobą. Co więcej, na przestrzeni ostatnich 2 tygodni zarejestrowano średnio 243,6 przypadków zakażeń na 100 tys. mieszkańców, co oznacza niewielki wzrost. Jednocześnie dotychczas wyzdrowiało 1 181 547 zakażonych Covid-19 mieszkańców Belgii.

W tym samym okresie odnotowywano średnio 9 śmiertelnych przypadków Covid-19 dziennie, co oznacza 5-procentowy wzrost w porównaniu z poprzednim tygodniem. Od początku pandemii z powodu koronawirusa zmarło łącznie 25 726 mieszkańców Belgii.

Liczba hospitalizacji w dalszym ciągu powoli spada, co nie zmienia faktu, że w szpitalach przebywa już prawie 800 pacjentów z Covid-19. W okresie od 7 do 13 października do belgijskich szpitali przyjmowano średnio 57,3 pacjentów z Covid-19 dziennie, co oznacza spadek o 3% w porównaniu z poprzednim tygodniem. Obecnie w belgijskich szpitalach przebywa 779 pacjentów z koronawirusem, co oznacza wzrost o 12 osób w porównaniu z wtorkiem (12.10.2021). W grupie tej 201 pacjentów przebywa na oddziałach intensywnej terapii, co oznacza wzrost o 1 osobę. 104 osób jest podłączonych do respiratorów (-7).

W zeszłym tygodniu przeprowadzono dziennie średnio 44 564,9 testów na obecność koronawirusa, co oznacza niewielki wzrost w porównaniu z zeszłym tygodniem. 5,1% testów miało wynik pozytywny, co oznacza wzrost o 0,4% w porównaniu z poprzednim tygodniem. Dotychczas łącznie około 87% dorosłej populacji lub 75% całkowitej populacji Belgii otrzymało pierwszą dawkę preparatu (co oznacza liczbę ponad 8,63 mln mieszkańców Belgii), zaś obydwie dawki – około 86% pełnoletnich mieszkańców Belgii i 73% całkowitej populacji kraju (8,47 mln osób). Ponieważ krajowy program szczepień powoli dobiega końca w Belgii, z dnia na dzień odnotowywana jest jedynie niewielka zmiana liczby zaszczepionych osób.

Współczynnik reprodukcji wirusa wynosi obecnie 1,0, co oznacza 1-procentowy spadek w porównaniu z poprzednim tygodniem. Współczynnik jest stosowany przez epidemiologów do śledzenia zdolności danego wirusa do rozprzestrzeniania się wśród ludzi. Jeśli wzrasta powyżej 1,00, oznacza to, że jedna osoba zakażona Covid-19 zaraża więcej niż jedną osobę, a zatem epidemia dalej będzie się rozwijać. Jeśli spada poniżej 1,0, oznacza to, że epidemia zaczyna hamować.


14.10.2021 Niedziela.BE // fot. Shutterstock, Inc.

(kk)

 

Blady strach padł na rodziców. Wirus atakuje głównie małe dzieci

Lekarze alarmują, że przyjmują do szpitali coraz więcej zakażonych małych pacjentów. Wojewodowie zwołują narady i nakazują przygotowanie dodatkowych łóżek.

„To zjawisko dotyczy nie tylko naszego województwa, ale także kraju i świata. W tej chwili mamy coraz więcej tego typu przypadków.” - przyznał podczas specjalnej wideokonferencji wojewoda lubelski Lech Sprawka i wskazywał, że w miejscowym szpitalu dziecięcym jest coraz więcej małych pacjentów, a sytuacja jest trudna. „Są tam dwa problemy: ograniczenie liczby łóżek ze względu na trwający remont, a z drugiej strony zwiększająca się liczba pacjentów, w tym zakażonych wirusem RSV.” - wskazał.

Chodzi właśnie o wspomniany Respiratory Syncytial Virus, czyli wirus nabłonka oddechowego. Trudna sytuacja ma miejsce także w Małopolsce, gdzie jest 26 oddziałów pediatrycznych. Tamtejszy wojewoda nakazał im przygotować 100 rezerwowych łóżek dla dzieci, a jeżeli zajdzie taka potrzeba, to ich liczba ma wzrosnąć do 130. Na naradzie z dyrektorami lecznic polecił, aby przeanalizowali sytuację w swoich placówkach i podali, ile dodatkowych miejsc mogą wygospodarować. W Łodzi łóżka ustawia się już na korytarzach, na Śląsku rodzice z chorymi pociechami przyjeżdżają do Szpitalnych Oddziałów Ratunkowych. Dwoje niemowląt w najgorszym stanie przewieziono z placówki w Gorzowie Wielkopolskim do szpitala w Szczecinie.

RSV


Wirus RSV nie jest nowy, ale lekarze alarmują, że w tym roku zaatakował mocniej. Szczególnie podatne są dzieci – nawet niemowlęta. Choroba początkowo przypomina zwykłą infekcję górnych dróg oddechowych. Występuje suchy kaszel i katar. Może pojawić się lekka gorączka, a objawy często na krótki czas ustępują. Jednak po około trzech tygodniach wracają i to poważniejsze – mokry kaszel, brak apetytu, bóle głowy. Na ustach niemowląt może pojawić się piana, wynikająca z produkcji dużej ilości gęstej i lepkiej wydzieliny. Choroba szybko może przekształcić się w zapalenie płuc i konieczna jest hospitalizacja z podaniem tlenu, a nawet podłączeniem do respiratora.

RSV rozprzestrzenia się drogą kropelkową. Bardziej podatni są chłopcy niż dziewczynki, a starsze dzieci i dorośli zakażenie przechodzą znacznie łagodniej. Ryzyko zakażenia się RSV zwiększone jest przez występowanie u chorych wad serca, chorób neurologicznych i przewlekłych chorób układu oddechowego. Częściej chorują dzieci, które nie przyjęły obowiązkowych dla ich wieku szczepień, aczkolwiek preparatu ochronnego przed tym wirusem nie ma.

14.10.2021 Niedziela.BE // źródło: News4Media // fot. iStock

(sp)

 

  • Published in Polska
  • 0

Prof. Polak: na studia przychodzi każdy, a nie wszyscy się nadają; poziom wiedzy historycznej katastrofalny

Dziś na studia przychodzi każdy, a nie wszyscy się nadają. Poziom wiedzy historycznej zdecydowanej większości jest katastrofalny – powiedział w wywiadzie dla PAP historyk z UMK w Toruniu, zastępca przewodniczącego Kolegium IPN prof. Wojciech Polak.

Polska Agencja Prasowa: Startuje kolejny rok akademicki. Tysiące młodych ludzi rozpoczną marsz po wyższe wykształcenie. Pan profesor jest dydaktykiem z wieloletnim doświadczeniem. Czy z pana obserwacji wynika, że ci młodzi ludzie interesują się historią? Czy jest w nich ciekawość odnośnie do wydarzeń z przeszłości naszego kraju, chociażby z najnowszej historii Polski? Tych, które ukształtowały obecną rzeczywistość ustrojową, społeczną, geopolityczną?

Wojciech Polak: Przez wiele lat uczyłem studentów politologii i historii. Często prowadziłem zajęcia na pierwszym roku studiów, więc ci młodzi ludzie trafiali do mnie bezpośrednio po szkole średniej. Zawsze na danym roku była grupka osób, u których widać było szczere zainteresowanie historią naszego kraju. Jednakże zdecydowana większość reprezentowała i reprezentuje bardzo niski poziom wiedzy.

PAP: W Polsce toczy się dyskusja o tym, jak na wcześniejszych etapach edukacji naucza się m.in. historii najnowszej. Uczeń bardzo często nie ma w szkole możliwości szerszego zapoznania się z okresem po II wojnie światowej. Najzwyczajniej w świecie to ostatni "punkt programu". Nie zostaje na niego zbyt wiele czasu przed egzaminami maturalnymi. Słyszę od wielu wybitnych dydaktyków, że na wyższe uczelnie trafiają ludzie, którzy nie umieją określić, kim w latach PRL-u byli Jaruzelski, Kiszczak i Bierut, a kim Macierewicz, Kuroń i ks. Popiełuszko. Tak rzeczywiście jest?

W.P.: Mnie już nic nie dziwi. Poziom wielu studentów — nawet tych trafiających na kierunki humanistyczne — jest katastrofalny. Wiem, że trzecia, a obecnie czwarta klasa liceum zamienia się obecnie w kurs przygotowawczy do matury. Tam się rzeczywiście tej historii najnowszej nie realizuje. To wielkie nieszczęście. Nie chciałbym epatować różnymi przykładami z egzaminów, ale one są szokujące. Jest pewna zapaść, jeżeli chodzi o nauczanie historii najnowszej. Do niej, jak pan słusznie zauważył, w szkołach się najczęściej nie dochodzi przed ukończeniem ostatnich klas. Ta zapaść wynika także z ogólnej kondycji intelektualnej tej młodzieży. Jeżeli ktoś jest w szkole średniej, to powinien interesować się historią, światem współczesnym, mieć pojęcie o polityce. Powinien czytać gazety czy śledzić internet. Niestety spora część młodzieży nie ma w ogóle poważnych zainteresowań. Poza tym rozpowszechniła się mentalność propagowana przez niektórych nauczycieli, że uczeń nie powinien "zakuwać" tego wszystkiego. Najwyżej powinien zyskać w szkole jakieś umiejętności. Jak stosować umiejętności, jeśli się nie posiada nawet podstaw? Na to pytanie nikt już nie odpowiada.

PAP: A nie ma pan profesor wrażenia, że jest to pewien paradoks? Dziś młodzi ludzie podróżują po świecie. Znacznie częściej mają okazję bywać za granicą. Mają do dyspozycji internet, niezliczoną liczbę gazet czy czasopism. A jednak ich ciekawość świata, ich chęć wyjścia poza obrazki na Instagramie czy wpisy na Facebooku, jest wielokrotnie niższa niż w czasach znacznie trudniejszych. Wielu młodych ludzi w okresie PRL-u, w okresie cenzury, zdobywało z trudem publikacje wydawane w drugim obiegu. Aby tylko wyjść poza ramy tego, co oferowała im zideologizowana w wielu punktach edukacja powszechna. Dziś dostęp do źródeł jest nieporównywalnie łatwiejszy, a chętnych, aby po nie sięgnąć, jakby mniej. A może to nieprawda?

W.P.: Za moich czasów na studia trafiali ludzie z jakimś poziomem podstawowej wiedzy. Z czego to wynikało? Po prostu na studia były egzaminy, był odsiew. Na studia szło kilka procent populacji młodzieży, a dziś idzie pewnie z 50 procent. Moi koledzy i koleżanki ze studiów byli wyselekcjonowaną elitą. Nawet jeżeli ktoś słabo się uczył w szkole średniej, to i tak poziom jego rozeznania w świecie był nieporównywalnie wyższy niż dzisiejsza średnia. Obecnie na studia przychodzi każdy, a nie wszyscy się na nie nadają. Część tych młodych ludzi w zasadzie nie powinna studiować. Powinna skończyć dobre technikum, mieć zawód praktyczny. W tej chwili wylecieć ze studiów jest bardzo ciężko. Wykładowca wie, że jak zacznie siać grozę, postrach, i studentów masowo oblewać, to wezwie go dziekan i zapyta: co ty człowieku robisz? Będzie argumentował, że pomyślność wydziałów zależy od pomyślności studentów, bo za nimi idą pieniądze. Wymaganie porządnej wiedzy od młodych ludzi, stawianie im wysoko poprzeczki jest więc odbierane często jako demolowanie wydziału. Wobec tego wielu profesorów pozwala zdawać i poprawiać do oporu. Studia kończą ci, którzy w zasadzie nie powinni nawet tych studiów rozpoczynać. Uzyskują dyplom przez zasiedzenie się na danym kierunku.

PAP: Pytanie wydaje się więc nasuwać samo. Co z tym zrobić? Chyba elita intelektualna kraju, by odnaleźć się w otaczającej ją rzeczywistości, winna prezentować jakiś poziom?

W.P.: W zakresie nauczania historii propozycje obecnej władzy w tym zakresie wydają się słuszne. Jeżeli liceum ma być rzeczywiście porządną szkołą średnią, to dwie godziny historii tygodniowo to stanowczo za mało. Nie mówię tego na wiatr, bo pracując na uczelni, przez pięć lat pracowałem także w liceum. Na początku obecnego wieku było jeszcze gorzej. Przez dwa lata trzyletniego liceum były dwie godziny historii tygodniowo, a przez rok tylko jedna godzina. Materiał był równo podzielony na trzy części. Jak historyk miał sobie z tym poradzić? Nie mam pojęcia. Ja wymusiłem na dyrektorze trzy godziny historii przez trzy lata. Dodam też, że moim zdaniem powinny powrócić egzaminy na studia. Potrzebna jest surowa wstępna selekcja młodych ludzi, którzy chcą studiować.

PAP: Nie ma pan profesor dodatkowych obaw w związku ze zdalną edukacją w okresie pandemii? Prof. Aleksander Nalaskowski, pedagog z wieloletnim doświadczeniem, boi się, że wszyscy przyzwyczają się do bylejakości, która idzie za procesem nauczania online. Wprost mówi o udawaniu edukacji a nie jej normalnej formie.

W.P.: Boję się, że te nawyki prowadzenia zajęć przez internet utrwalą się w szkołach i na uniwersytetach. W zupełności się z prof. Nalaskowskim zgadzam. Czeka nas dziura pokoleniowa. Osoby mające nauczanie zdalne będą po prostu niedouczone. Efekty takiego nauczania, egzaminowania drogą zdalną, gdzie oszukiwanie jest na porządku dziennym, będą opłakane. Niestety, uprawialiśmy wszyscy taki rodzaj uspokajania się. Nie można było młodzieży zupełnie zostawić samej sobie, więc coś próbowano wymyślić. Boję się, co to będzie, jeżeli to potrwa dłużej. Nawet teraz część uczelni wykłady, w których miałaby uczestniczyć duża grupa studentów, organizuje w formie zdalnej. Zakładając jednak, że ta epidemia w końcu wygaśnie, to pomysł rządu czy ministerstwa edukacji i nauki, aby podwoić liczbę godzin historii w szkole średniej, wydaje się bardzo sensowny.

PAP: Jak byłoby można wykorzystać te dodatkowe godziny?

W.P.: Na wycieczki terenowe, zwiedzanie zabytków, wizyty u kombatantów. Na żywe lekcje historii — tak Polski, jak i regionu. Pomysłów jest nieograniczona liczba.

PAP: Widać obecnie renesans wszelkiego rodzaju grup rekonstrukcyjnych. Może warto zwrócić się także w ich kierunku?

W.P.: Oczywiście. Czynne uprawianie historii przez poznawanie ludzi, ich relacji, realizowanie różnych projektów, to właściwy kierunek. Dziś nie jest też problemem wydanie czegoś drukiem. To drobiazg. Młodzi ludzie łatwo widzieliby efekty swojej pracy w postaci publikacji. To nauczanie musi być inteligentne. Nauczyciel, mając do dyspozycji dwie godziny, na pewno tego nie zrobi. Mając cztery, już może sobie na to pozwolić. W szkole — na szczeblu podstawowym i średnim — powinny być obowiązkowe wycieczki dydaktyczne. Młodzi ludzie powinni zobaczyć Kraków, Wieliczkę, Stocznię Gdańską, pole bitwy pod Grunwaldem. Jedna z takich wycieczek powinna być na Kresy. Tam, gdzie można, a najłatwiej jechać - na Litwę i Ukrainę. Niech ci młodzi ludzie zobaczą Lwów i Wilno. Za te wyjazdy powinna płacić szkoła.

PAP: Odżywa w pewnych grupach młodych ludzi pojęcie lokalnego patriotyzmu. Może od tego powinniśmy wychodzić? Może poznanie historii rodziny, sąsiadów, losów wsi, miasteczka, czy wizyta na najbliższym cmentarzu, w najstarszym obiekcie w gminie — to elementy, od których powinniśmy zacząć? Tak, aby skanalizować energię młodych ludzi, bo przecież ona musi w nich być.

W.P.: W ogóle wszystko powinno się zaczynać w rodzinach. Ojciec czy matka powinni np. opowiedzieć młodemu człowiekowi, co robili w okresie stanu wojennego. Jest coraz mniej osób, które pamiętają II RP, ale jeszcze takie osoby żyją. Można porozmawiać z nimi, otrzeć się o czasy, które wydają się odległe. Każdy w rodzinie ma jakiegoś kombatanta, kogoś, kto ma za sobą niezwykłe koleje losu. To pierwszy, podstawowy poziom. Lokalne dzieje — zgadzam się — winny być na trwale wpisane do programu nauczania. Czynne partycypowanie w lekcjach historii świetnie rozwija wiedzę. Ze znajomością historii łączy się patriotyzm. Nie można być dobrym patriotą, jeżeli nie zna się przeszłości, nie fascynuje się nią, nie zachwyca. To nie chodzi o to, aby te minione dzieje fałszować i pokazywać tylko rzeczy dobre. Trzeba pokazywać wszystkie. Oczywiście na pozytywne, budujące trzeba zwracać uwagę. Tak, aby dawać pozytywne przykłady. (PAP)


15.10.2021 Niedziela.BE // źródło informacji: Nauka w Polsce www.naukawpolsce.pap.pl // autor: Tomasz Więcławski // fot. Shutterstock, Inc.

(ss)


Subscribe to this RSS feed