Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
PRACA W BELGII: Szukasz pracy? Znajdziesz na www.NIEDZIELA.BE (piątek, 5 września 2025, www.PRACA.BE)
Belgia: Kurier zasnął za kierownicą? „Straty ogromne”
Polska: Renta wdowia przed sądem. To on oceni, czy nie było błędów
Temat dnia: Znany szef kuchni przed sądem. Lista zarzutów długa
Polska: Nie wiem, nie pamiętam. Taki brak wiedzy wykorzystują szarlatani
Słowo dnia: Heuvelachtig
Polska: Używanie karty będzie droższe. Banki odbiją sobie obniżkę stóp procentowych
Belgia: Czy ryby bardzo podrożały?
Polska: E-papierosy w internecie. Kwitnie nielegalny handel w sieci
Belgia: Dziura w kościelnej kasie po... papieskiej pielgrzymce
Redakcja

Redakcja

Skazano rodziców, których dziecko zapadło w śpiączkę po spożyciu płynnej postaci ecstasy

Parę z Brugii uznano winną zaniedbań względem 3-letniego dziecka. Dziewczynka zapadła w śpiączkę, zaś w jej krwi wykryto płynną postać ecstasy. Nie jest jasne, czy narkotyk podali dziecku rodzice, czy ich sąsiedzi.

Sąd z Brugii uznał parę 46-latków winną zaniedbań oraz obrażeń, jakie odniosło wówczas 3-letnie dziecko. Niebezpieczny incydent miał miejsce w 2018 roku. Matka została skazana na karę 6 miesięcy pozbawienia wolności, zaś jej partner, a zarazem ojczym dziecka – na 12 miesięcy.

Dziewczynka trafiła do szpitala latem 2018 roku. Po powrocie od sąsiadów zaczęła pluć krwią, a następnie straciła przytomność. Przeprowadzone badania wykazały, że dziecku podano wcześniej najprawdopodobniej płynną postać ecstasy bądź kwas 4-hydroksybutanowy. W moczu 3-latki wykryto również ślady kokainy – informuje dziennik De Standaard. Wiadomo, że dziecko poczuło się bardzo źle po powrocie od sąsiadów, którzy zażywali wspomniane substancje. Sąsiadka została skazana na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu, zaś jej partner – na dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu.

5-letnia obecnie dziewczynka wróciła już do zdrowia. Na szczęście nie odniosła trwałych obrażeń. Jej rodzice stracili prawo do opieki.

 

08.02.2020 Niedziela.BE

(kk)

 

Polacy przejęli wzorce spożywania alkoholu z Europy Zachodniej i Południowej. Rzadziej sięgamy po najmocniejsze trunki

Na przestrzeni ostatnich 30 lat w Polsce radykalnie zmienił się model spożywania alkoholu. Polacy coraz częściej sięgają po piwo, również bezalkoholowe, wino i wysokogatunkowe trunki, a udział alkoholi wysokoprocentowych w konsumpcji spadł z ponad 70 proc. do 36 proc. Model konsumpcji nie odbiega już od europejskiego. Pracodawcy RP podkreślają, że o tę dobrą sytuację trzeba jednak zadbać, bo ich zdaniem moda na ograniczone picie może zmienić się na niekorzyść np. pod wpływem nieprzemyślanej polityki podatkowej.

– Struktura spożycia alkoholu w Polsce wygląda dziś zdecydowanie lepiej niż przed transformacją ustrojową, kiedy mocne alkohole stały na stole jako obowiązkowy dodatek do posiłków, bez przerwy wznoszono toasty, co właściwie wymuszało picie. Dzisiaj ta sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Pod względem spożycia alkoholu znajdujemy się na 17. miejscu w Europie, zmieniła się też struktura tego spożycia – mówi agencji Newseria Biznes Andrzej Malinowski, prezydent Pracodawców RP.

Jak wynika z nowego raportu „Alkohol w Polsce – kontekst społeczny, rynkowy i legislacyjny” Pracodawców RP, jeszcze pod koniec lat 70. Polacy należeli do najwięcej pijących narodów świata, a ok. 5 mln osób upijało się regularnie kilka razy w tygodniu. Od tamtej pory zaszły pod tym względem ogromne zmiany – dziś 80 proc. Polaków spożywa alkohol w sposób umiarkowany, bez większego ryzykowania szkód zdrowotnych.

Przemiany ustrojowe i uwolnienie rynku, otwarcie się Polski na świat oraz przejmowanie przez Polaków wzorców konsumpcji alkoholu z Europy Zachodniej i Południowej przyczyniły się nie tylko do zmian w wielkości, ale i w strukturze spożycia alkoholu. Udział trunków wysokoprocentowych w konsumpcji spadł z ponad 70 proc. do 36 proc. Obecnie przeważa w niej piwo (55–56 proc.), dalej są napoje spirytusowe (36 proc.) oraz wino (8-9 proc.). Szybko rośnie również kategoria piw bezalkoholowych – według szacunków w ciągu 10 lat już co dziesiąte piwo sprzedawane w Polsce będzie piwem bez alkoholu.

– Ważniejsza od tego, ile alkoholu wypijamy, jest jego struktura. W Polsce zaszły w niej istotne zmiany na rzecz piwa i wina przy jednoczesnym spadku spożycia mocniejszych alkoholi – podkreśla Andrzej Malinowski.

Eksperci oceniają, że istotną rolę w tych zmianach odegrała ustawa o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi.

– Ta ustawa zrobiła bardzo wiele dobrego. Po pierwsze, ściągnęła uwagę na problem i wywołała dyskusję, a po drugie, jej efekty widać właśnie po zmianie struktury spożycia alkoholu ze wskazaniem na alkohole słabsze. To wciąż nie jest prozdrowotne, ale wydaje się mieć zdecydowanie mniejsze negatywne skutki niż spożywanie dużej ilości alkoholi mocnych – mówi dr hab. n. med. Andrzej Fal z Kliniki Alergologii, Chorób Płuc i Chorób Wewnętrznych w szpitalu MSWiA.

Mimo pozytywnych zmian ograniczanie spożycia alkoholi wysokoprocentowych na rzecz niskoalkoholowych wciąż jest ważnym kierunkiem dla polityki alkoholowej państwa. Według danych Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych wciąż ok. 18,6 proc Polaków spożywa alkohol w sposób ryzykowny i szkodliwy. Łącznie wypijają oni 70 proc. dostępnego na rynku alkoholu. Ponadto w Polsce konsumpcja wódki oraz innych napojów spirytusowych niezmiennie oscyluje na poziomie 8,3–8,8 litrów per capita rocznie, co plasuje nas w pierwszej 10. krajów o największym spożyciu tych trunków.

– Wpływ alkoholu na zdrowie dobrze pokazuje tzw. wskaźnik utraconych lat życia. Okazuje się, że kraje, w których jest tendencja do spożywania alkoholi mocnych, mają ten wskaźnik o wiele wyższy od państw, gdzie kultura picia jest oparta na piwie czy winie – podkreśla Andrzej Malinowski. – Przede wszystkim to jest kwestia świadomości i edukowania społeczeństwa, ale jestem zdecydowanie przeciwny wykorzystywaniu przez państwo otoczki związanej z kulturą picia i zdrowiem dla celów fiskalnych.

Po piwo Polacy sięgają najczęściej, pijąc jednorazowo od dwóch do trzech piw o pojemności 0,5 litra. Taka liczba przekłada się na jednorazowe spożycie od 40 do 60 g czystego alkoholu, czyli od czterech do sześciu tzw. standardowych jednostek alkoholu (SJA). Natomiast pijąc wino, przeciętny konsument wypija jednorazowo cztery lampki po 100 ml, co oznacza spożycie ok. 40 g czystego alkoholu (4 SJA). Z kolei w przypadku wódki jej każdorazowe spożycie wiąże się z dużo większą ilością etanolu. Przeciętnie jest to 11 kieliszków po 30 g, które dostarczają od 94 do 110 g czystego alkoholu (od 9,4 do 11 SJA).

– Alkohol jest zawsze taki sam. Jednak zdecydowaną różnicę robi to, w jakiej postaci go spożywamy, ile i jak często. Zdecydowanie mniejsze skutki zdrowotne powodują trunki o niższej zawartości alkoholu, dlatego że sumarycznie spożywamy go mniej. Jeden mały kieliszek wódki zawiera prawie dwie jednostki przeliczeniowe alkoholu, tyle samo znajduje się w 0,5 litra piwa – mówi Andrzej Fal.

Jak wynika z raportu Pracodawców RP, polityka alkoholowa państwa powinna być ukierunkowana na eliminowanie zjawiska picia ryzykownego i szkodliwego, które jest bezpośrednią przyczyną szkód zdrowotnych i społecznych.

– Państwo jest istotnym regulatorem spożycia alkoholu, bo z jednej strony ma w swoim ręku regulację ekonomiczną, zarówno podatek akcyzowy, jak i inne elementy polityki cenowej, regulowania dostępności alkoholu bardziej czy mniej stężonego. Może też decydować, gdzie, czy i w jakich godzinach sklepy mogą ten alkohol sprzedawać. Państwo jest też odpowiedzialne za edukację i na tym powinny się skupić działania przeciwalkoholowe. Trzeba edukować najmłodsze dzieci i tych, którzy nie zaczęli pić, bo edukacja osób już pijących nie jest zbyt efektywna – mówi Andrzej Fal.

Pracodawcy RP podkreślają w raporcie, że ryzykownemu i szkodliwemu piciu sprzyja popularność małych i tanich formatów wódki, tzw. małpek, oferowanych w pojemnościach od 40 do 200 ml. Wódka w małych formatach stała się odrębną kategorią, dała możliwość picia cichego, w ukryciu, poza kontrolą pijącego i otoczenia. Szacuje się, że dziennie sprzedawanych jest ich od 1,3 mln do nawet 3 mln. Problem ten dostrzegło Ministerstwo Zdrowia, które w końcówce grudnia przedstawiło projekt ustawy w związku z promocją prozdrowotnych wyborów konsumentów. Zakłada on, że przedsiębiorcy prowadzący sprzedaż napojów alkoholowych przeznaczonych do spożycia poza miejscem sprzedaży na podstawie zezwolenia będą zobowiązani do wniesienia opłaty związanej ze sprzedażą napojów alkoholowych o objętości nieprzekraczającej 300 ml.

 

08.01.2020 Niedziela.NL

(newseria.pl)

 

W ogrodzie botanicznym w Brukseli znaleziono ciało

W piątek po południu, w ogrodzie botanicznym w Brukseli (Jardin botanique de Bruxelles), znaleziono ciało człowieka.

Zwłoki pływały w stawie ulokowanym w najbardziej wysuniętym na zachód obszarze parku, nieopodal stacji metra Rogier. Kompleks został zamknięty. „Na miejsce wezwano policję, lekarzy sądowych oraz specjalistów z dziedziny kryminologii. W parku utworzono obwód bezpieczeństwa” - przekazał rzecznik prasowy stołecznej straży pożarnej, Walter Deriuew.

Wszczęto śledztwo w tej sprawie. Póki co nie wiadomo nic na temat okoliczności znalezienia ciała oraz samej śmierci ofiary – poinformowała Audrey Dereymaecker z strefy policyjnej Bruksela-Północ. Nie ujawniono żadnych szczegółów na temat tożsamości ofiary.

 

08.02.2020 Niedziela.BE

(kk)

 

Czy Polska potrzebuje więcej robotów-chirurgów?

Coraz więcej operacji wykonuje się z pomocą robotów. O tym czy ich potrzebujemy i jak najlepiej je wykorzystać opowiada dr hab. Katarzyna Kolasa, ekspertka w dziedzinie ekonomiki zdrowia i sztucznej inteligencji w opiece medycznej z Akademii Leona Koźmińskiego.  

Dr hab. Katarzyna Kolasa jest profesorem ALK, liderem studiów magisterskich, finansowanych ze środków EU Health Economics and Big Data, kierownikiem Zakładu Ekonomiki Zdrowia i Zarządzania w Ochronie Zdrowia Akademii Leona Koźmińskiego.

Nauka w Polsce: W ubiegłym roku przeprowadzono w Polsce prawie 900 zabiegów z udziałem robota chirurgicznego Da Vinci. Jak to można porównać np. do USA czy Europy Zachodniej. Czy mamy wystarczająco dużo takich robotów i czy są dobrze używane?

Dr hab. Katarzyna Kolasa: W tej chwili na świecie jest ponad 5,5 tys. robotów da Vinci, z czego większość w USA. W Europie z kolei mamy ich mniej niż 1000, a lwia część tych urządzeń wspiera niemiecki i włoski sektor ochrony zdrowia. Tylko przy wykorzystaniu robotów da Vinci w 2019 roku wykonano ok. 1 mln 229 tys. procedur na całym świecie. A jest to rynek dynamicznie się rozwijający, co rusz pojawiają się nowi gracze, jak choćby J&J lub Medtronic, czy też Stryker Corp. oraz Zimmer Biomet Holdings Inc. Zatem liczba robotów medycznych w Europie, oscylująca w granicach 900 sztuk, to cały czas mało, zwłaszcza jeśli będziemy porównywać się do krajów przodujących w tej dziedzinie.

NwP: Czy na zastosowaniu robotów pacjenci zyskują?

KK: Trudno dyskutować z takimi korzyściami, jak np. mniejsza liczba komplikacji po operacji czy krótszy czas pobytu w szpitalu oraz mniej widoczne rany po zabiegu. Te zyski są oczywiste. Jednocześnie jednak, dla wielu wskazań terapeutycznych wciąż brakuje wiarygodnych dowodów naukowych na lepszą skuteczność leczenia, czyli usuwanie skutków choroby z wykorzystaniem takich robotów w porównaniu do tradycyjnych metod leczenia. Potrzebujemy randomizowanych badań, podobnych do tych, jakie prowadzi się przy ocenie skuteczności farmaceutyków. Rzecz w tym, że odpowiednie badania bardzo trudno jest w tym przypadku przeprowadzić. Kluczowe jest zatem zapewnienie homogeniczności porównywanych grup pacjentów oraz dobranie takich zabiegów, które będą realizowane przez odpowiednio doświadczonych lekarzy. Szacuje się, iż chirurg musi przeprowadzić przynajmniej 30 zabiegów przy wykorzystaniu robota, aby został uznany za osobę doświadczoną w prowadzeniu takich procedur medycznych. Z pewnością potrzeba też więcej badań randomizowanych, takich jak ANCOR, do którego wciąż trwa rekrutacja.

NwP: Czy biorąc pod uwagę dostępne już dane, można stwierdzić, że w Polsce przydałoby się więcej takich urządzeń?

KK: Dla mnie to oczywista sprawa – zdecydowanie powinno być ich więcej. Trzeba jednak je umiejętnie wprowadzić do praktyki klinicznej.

NwP: Co Pani ma na myśli?

KK: Musimy oprzeć się na badaniach potwierdzających skuteczność tych robotów, a tych nadal brakuje. Trzeba też stworzyć system oceniający ich przydatność oraz przygotować się odpowiednio na oszczędności wynikające z użycia robotów. Wprowadzenie do użycia takiego urządzenia to ogromna inwestycja – konieczny jest nie tylko zakup robota, ale także np. odpowiednie przystosowanie placówki czy wyszkolenie personelu. Według niemieckich szacunków koszt zabiegu to średnio 2,5 euro dla niemieckiego płatnika. Oszczędności są nierzadko trudne do skwantyfikowania, np. gdy mówimy o poprawie ergonomii pracy czy docelowo mniejszej czasochłonności pracy zaawansowanego personelu medycznego. Istotne jest zatem nie tylko porównanie procedur opartych na robotach z dotychczasową praktyką kliniczną. Konieczne jest również wypracowanie nowych standardów pracy personelu medycznego oraz opieki nad pacjentem. Nie bez znaczenia są również oszczędności związane z szybszym powrotem pacjenta do pracy, mniejszym obciążeniem rodziny opieką nad chorym i wreszcie krótszym pobytem w szpitalu.

NwP: To znaczy?

KK: Przykładowo, jeśli czas pobytu w szpitalu się skraca, trzeba zdecydować, co zrobić z zaoszczędzonym czasem i innymi zasobami; czy wykonać inne zabiegi, jeśli tak, to jakie itp. Moim zdaniem potrzebne są tutaj systemowe rozwiązania, które pomogą szpitalom we wprowadzaniu chirurgicznych robotów. Widzę tutaj ważną rolę państwa, które tego typu inwestycje będzie nadzorowało.

NwP: Co jeszcze państwo mogłoby zrobić?

KK: Po pierwsze, wprowadzić dokładne standardy oceny zapotrzebowania i opłacalności procedur medycznych wspieranych przez roboty. Po drugie, opracować wytyczne odnośnie rejestrów gromadzących dane na ich temat. Celem jest zdobycie wiarygodnej wiedzy na temat skuteczności, ale również bezpieczeństwa. Parę lat temu analizy rekordów FDA (Agencji ds. Żywności i Leków) z lat 2000-2013 ujawniły, że wśród niepożądanych efektów wykorzystania robotów chirurgicznych odnotowano aż 144 przypadki śmiertelne. Naturalnie wzbudziło to wiele kontrowersji. Ponadto, analiza danych pooperacyjnych u ponad 300 onkologicznych pacjentek przypisanych w części do standardowego zabiegu chirurgicznego usunięcia macicy, a w drugiej do operacji małoinwazyjnej z pomocą robota wykazało, iż po 4,5 roku przeżywalność była lepsza właśnie w tej pierwszej grupie. I to o ponad 10 punktów procentowych. Jednak do zupełnie innych wniosków skłaniają wyniki analiz rejestru procedur przy wykorzystaniu robotów w Danii. Analiza ponad 5,654 operacji usunięcia macicy pokazała, iż ryzyko poważnych powikłań było o połowę niższe w przypadku zabiegów wykonanych w oparciu o roboty w stosunku do tradycyjnej chirurgii. Kluczowe są zatem nowe standardy, a także dane i jeszcze raz dane.

NwP: Postęp będzie prawdopodobnie coraz szybszy, więc takie działania będą coraz bardziej potrzebne. W jakim kierunku, Pani zdaniem, będzie zmierzała chirurgiczna robotyka?

KK: Znajdujemy się u progu rewolucji związanej z 5G. W Chinach już dzisiaj z pomocą tej technologii wykonuje się operacje zdalne. W sytuacji braku odpowiedniego personelu na miejscu, takie zabiegi mogą nierzadko ratować ludzkie życie. Inny element to algorytmy decyzyjne, które z pewnością będą mogły przeprowadzić operację dokładniej niż człowiek. Już teraz czasami lepiej sobie radzą, jeśli chodzi o diagnostykę, np. w analizie badań obrazowych. Ponadto, robotyzacja chirurgii wchodzi na nowe poziomy innowacji dzięki wsparciu rozszerzonej rzeczywistości (Augmented Reality). Dzięki AR chirurg wykonujący zabieg otrzymuje zdjęcia pozwalające sprawnie monitorować okolice operowanego miejsca. Wówczas chirurg zyskuje również realistyczne, acz wciąż wirtualne obrazy dotyczące realizowanej procedury. AR będzie miała zastosowanie nie tylko w szkoleniu lekarzy, ale również przyszłościowo w leczeniu pacjentów.

NwP: Czy jesteśmy gotowi, aby oddać swoje zdrowie w „ręce” robota?

KK: To będzie wymagało zmiany mentalności. Trzeba zastanowić się nad tym, czy jako pacjenci jesteśmy na to gotowi, a także czy lekarze są gotowi, aby pomagały im roboty. To kwestia zaufania maszynie. Przypomnę – potrzebujemy więcej badań na temat skuteczności medycznych robotów. Należy również oczekiwać, iż pacjenci mogą być nierzadko sami zainteresowani takimi zabiegami, mając na uwadze ich precyzję, ale również mając wiedzę na temat mniejszego ryzyka blizn oraz bólów pooperacyjnych, jak to się dzieje np. przy mastektomii piersi.

NwP: Tymczasem Polska może być nie tylko konsumentem takich urządzeń, ale także producentem. Na przykład w Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii w Zabrzu powstaje Robin Heart – robot przeznaczony do operacji serca. Czy nasz kraj ma duże szanse na sprzedaż takich urządzeń na świecie?

KK: Dlaczego nie? Dzięki temu mamy też duże możliwości promocji Polski. Jednak konkurencja jest ogromna. Potrzebne jest przy tym wparcie państwa, np. w postaci grantów. Jednocześnie, ponownie, niezbędne są dowody naukowe potwierdzające korzyści z zastosowania robota, bo bez nich będziemy niewiarygodni. Co więcej, trzeba stworzyć całą nową ścieżkę leczenia. Robot jest przecież tylko częścią dłuższego procesu terapeutycznego, trwającego od momentu pojawienia się choroby do jej wyleczenia.

 


05.02.2020 Niedziela.BE // Źródło: Marek Matacz, Nauka w Polsce, naukawpolsce.pap.pl // Fot. Shutterstock, Inc.

(kb)

 

 

 

 

Subscribe to this RSS feed