Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Logo
Print this page

Potrójne wybory w Belgii: 25 maja 2014 r.

Jeden dzień, potrójne wybory. 25 maja Belgowie zagłosują jednocześnie w wyborach regionalnych, parlamentarnych i europejskich. W trzyjęzycznym, wewnętrznie podzielonym kraju, w którym głosowanie jest obowiązkowe, formowanie rządu zajmuje półtora roku, a w parlamencie zasiadają przedstawiciele 11 partii, 25 maja może być początkiem kolejnego kryzysu politycznego.

541 – tyle dni trwało formowanie rządu Elio Di Rupo, obecnego premiera Belgii. Po wyborach parlamentarnych z czerwca 2010 r. padały kolejne rekordy: rekord kraju (194 dni bez rządu), Europy (208 dni, należał do Holendrów) i świata (353 dni, Kambodża). Licznik zatrzymał się na 589 dniach bez rządu i 541 dniach układania nowego gabinetu.
Było trudno, będzie trudniej?

Ponad półtora roku bez rządu. Satyrycy na całym świecie mieli się z czego śmiać, ale Belgowie byli już przyzwyczajeni: w kraju trzech języków, sześciu parlamentów, sześciu rządów i jednego króla wypracowywanie kompromisów zawsze zżerało wiele energii i czasu. Taki kraj.

Po wielomiesięcznym teatrze negocjacji, zrywania negocjacji, ponawiania negocjacji i negocjowaniu charakteru negocjacji, sześciopartyjna koalicja stała się faktem. Premierem został Elio Di Rupo, pierwszy w dziejach Belgii premier-syn imigrantów (jego rodzice to Włosi) i pierwszy w dziejach świata premier-zadeklarowany gej. A do tego pierwszy od 1979 roku francuskojęzyczny szef belgijskiego rządu – bądź co bądź kraju, w którym więcej ludzi mówi po niderlandzku niż po francusku – i pierwszy od 1974 roku socjalista na tym stanowisku.
Gabinet Di Rupo był i jest pod wieloma względami unikalny. Zrodzony w bólach, będący małżeństwem z rozsądku socjalistów, chadeków i liberałów, zarówno tych francusko- jak i niderlandzkojęzycznych, a w dodatku z frankofońskim socjalistą-gejem u steru; o nie, nie jest to wymarzony rząd flamandzkich nacjonalistów.

 

Nie każdy nacjonalista to skrajny nacjonalista

A ci w minionych czterech latach wyraźnie zyskali. Choć ze słowem „nacjonalista” trzeba uważać. Nacjonalista nacjonaliście nierówny, czego Flandria – niderlandzkojęzyczna, zamożniejsza, północna część Belgii, gdzie mieszka ok. 6,5 mln ze wszystkich 11 mln mieszkańców tego kraju – jest najlepszym przykładem.

Twardzi, populistyczni, antyeuropejscy, antyimigranccy, oskarżani o rasizm i domagający się niezależnego państwa flamandzkiego nacjonaliści z partii Vlaams Belang w ostatnich latach stracili na znaczeniu. W wyborach federalnych z 2010 roku dostali we Flandrii jeszcze ponad 12 % głosów, jednak w obecnych sondażach znajdują się lekko ponad 5-procentowym progiem wyborczym.

Do serc i umysłów Flamandów o wiele bardziej przemawia gwiazda tutejszej polityki, 44-letni Bart de Wever, od dekady lider prowadzącej we flamandzkich sondażach partii NV-A, a od 2013 roku również burmistrz największego miasta niderlandzkojęzycznej części Belgii, Antwerpii. Ten inteligentny i ironiczny polemista świetnie prezentuje się w telewizji, co we Flandrii, gdzie nawet najpoważniejsi politycy biorą udział w mało poważnych teleturniejach czy talk-showach, jest na wagę złota.

Skoro o wadze mowa: fakt, że w ciągu pół roku de Weverowi udało się zrzucić 60 kg, wzbudził szacunek również u tych Flamandów, którzy wcześniej niekoniecznie przepadali za grubiutkim, złośliwym politykiem. Poza tym program NV-A jest o wiele bardziej umiarkowany niż propozycje radykałów z Vlaams-Belang. N-VA to w gruncie rzeczy mieszczańska, prawicowa partia, domagająca się większej niezależności Flandrii nie ze względu na głęboko zakorzenione nacjonalistyczne przekonania, ale z powodów praktycznych, czyli gospodarczych i językowych.

 

Schudł 60 kg i prowadzi w sondażach

Obecnie we wszystkich sondażach NV-A jest najpopularniejszą partią we Flandrii. Czy to w wyborach do regionalnego parlamentu flamandzkiego, czy do belgijskiego parlamentu federalnego, czy wreszcie do Parlamentu Europejskiego – na de Wevera zamierza głosować co trzeci mieszkaniec Flandrii. Druga najpopularniejsza obecnie partia we Flandrii, chadecka CD&V liczyć może na co najwyżej 17-18 procent. Dwa razy mniej niż de Wever!


Przy tej okazji warto podkreślić, że powyższe dane i procenty dotyczą jedynie Flandrii. To, że członków regionalnego parlamentu flamandzkiego wybiera się jedynie we Flandrii, walońskiego – w Walonii, a niemieckiego – w kilku małych niemieckojęzycznych gminach na wschodzie kraju (mniej niż 1 % mieszkańców kraju), jeszcze łatwo zrozumieć. (Pomijam kwestię oficjalnie dwujęzycznej, a praktycznie zdominowanej przez społeczność francuskojęzyczną Brukseli).


Nieco większego wysiłku wymaga zrozumienie tego, jak wybiera się i jak funkcjonuje belgijski parlament federalny. Otóż i w tym przypadku niderlandzkojęzyczni Flamandowie głosują na niderlandzkojęzyczne partie flamandzkie, a z kolei francuskojęzyczni Walonowie na francuskojęzycznych kandydatów partii walońskich. Tak wybranych 88 posłów flamandzkich i 62 walońskich trafia do 150-osobowego parlamentu.

 

Jeden kraj, dwa społeczeństwa?

Belgijski „Sejm” jest więc workiem, do którego wrzuca się dwie grupy polityków, mówiących dwoma różnymi językami (a właściwie: trzema, jeśli uwzględnić niewielką społeczność niemieckojęzyczną), wybranych w dwóch częściach kraju, mających za sobą dwie różne kampanie wyborcze.

Podobnie wygląda to w mediach. Flamandzkie gazety i telewizje informują przede wszystkim o przebiegu flamandzkiej kampanii wyborczej, a walońskie media zajmują się walką polityczną pomiędzy walońskimi partiami.

Belgia ma jeden wspólny parlament dla całego kraju, a wybory do niego odbywają się tego samego dnia i na podobnych zasadach. Jednak o wspólnej opinii publicznej i jednej kampanii wyborczej nie ma mowy. Flandria wybiera swoich, Walonia swoich. (W wyborach federalnych niemieckojęzyczni wyborcy należą do okręgu walońskiego). Spotykają się dopiero w Palais de la Nation, budynku belgijskiego parlamentu w Brukseli. Trudno się dziwić, że dogadanie się co do składu i programu rządu zajmuje im czasem półtora roku.

Belgijska polityka, jeśli w ogóle coś takiego istnieje, stanowi jedynie pochodną polityki flamandzkiej i walońskiej. Pisząc, że NV-A ma 33 % poparcia, oznacza to jedynie 33 % poparcia w samej Flandrii i 0 % poparcia w Walonii. A więc szansę na 33 % z 88 mandatów przysługujących Flandrii, co przeliczając na skalę kraju oznacza jakieś 20 % dla NV-A. Jednak w rozdrobnionej politycznie Belgii takie poparcie w zupełności starcza do stania się największą partią w kraju.

 

W SKRÓCIE


Warto sobie z tego wszystkiego zdawać sprawę, spoglądając na potrójne wybory z 25 maja 2014 roku. Belgia jest bardzo skomplikowanym krajem, z ustrojem i systemem politycznym, którego nie rozumie nawet wielu samych Belgów. Co się więc 25 maja wydarzy? Spróbujmy wymienić kilka podstawowych faktów:
- 25 maja 2014 r. w Belgii odbędą się jednocześnie trzy głosowania: do parlamentu krajowego (federalnego, odpowiednik naszego Sejmu), Parlamentu Europejskiego oraz parlamentów regionalnych (flamandzkiego we Flandrii, walońskiego w Walonii, niemieckojęzycznego w niemieckojęzycznych gminach na wschodzie)
- Tego dnia nie odbędą się jednak wybory do senatu (od 2014 r. przestaje on istnieć w dotychczasowej formie i z organu wybieranego w wyborach powszechnych zamienia się w drugorzędny organ doradczy gromadzący przedstawicieli regionów). Także wybory do rad gmin odbędą się nie 25 maja 2013 r., ale dopiero w 2018 r.
- O rezygnacji z bezpośrednich wyborów do senatu oraz połączenia trzech głosowań w jedno elity polityczne zdecydowały w tzw. „umowie muszkowej” (vlinderakkoord, nazywanej tak nieoficjalnie ze względu na premiera Belgii, Elio Di Rupo, noszącego zawsze muszkę) z 2011 r. W umowie porozumiano się co do „szóstej reformy ustroju” (zesde staatshervorming) Belgii.
- Mieszkańcy Brukseli będą mieć jeszcze więcej wyborczej roboty, bo zagłosują także w wyborach do parlamentu brukselskiego (składającego się z 72 francuskojęzycznych i 17 niderlandzkojęzycznych posłów)
- Po wyborach z 25 maja spodziewać się należy też nowych rządów: zarówno regionalnych, jak i tego federalnego. Utworzenie nowego rządu federalnego będzie zapewne trudne, bo w Walonii wygrają najprawdopodobniej socjaliści, a we Flandrii (umiarkowani) nacjonaliści. Obie te partie za sobą nie przepadają, mówiąc delikatnie.
- We Flandrii w sondażach zdecydowanie prowadzi N-VA, nacjonalistyczna, ale nieradykalna, partia domagających się większej autonomii dla Flandrii i z liberalnym programem gospodarczym. Według sondażowych szacunków N-VA liczyć może we Flandrii na około 30-33 % głosów. Liderem N-VA jest charyzmatyczny burmistrz Antwerpii Bart de Wever.
- W Walonii w sondażach prowadzi Partia Socjalistyczna PS obecnego premiera Belgii, Elio Di Rupo. PS liczyć może na około 28-30 % walońskich głosów. PS to francuskojęzyczni socjaldemokraci opowiadający się za państwem opiekuńczym i zachowaniem jedności Belgii – czyli są programowym przeciwieństwem, niderlandzkojęzycznej, prawicowej, flamandzko-nacjonalistycznej N-VA.
- Udział w wyborach jest w Belgii obowiązkowy, a w przypadku niewywiązania się z tego obowiązku grozi grzywna, zazwyczaj niewielka (a często w ogóle nienakładana na „leniwego” wyborcę)
- Potrójną kampanię wyborczą zdominowała tematyka gospodarcza i społeczna. Liderzy poszczególnych partii mówią o nowych miejscach pracy, emeryturach, podatkach, mieszkaniach i edukacji.
Informacja w języku polskim na temat udziału w wyborach 25 maja 2014 roku: TUTAJ

 

Łukasz Koterba, Niedziela.BE

Last modified onwtorek, 16 grudzień 2014 21:54
Niedziela.BE