Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
Flamandzki rząd przekaże 70 mln euro na zdrową żywność w szkole
„Stres w pracy zabija rocznie 10 tys. Europejczyków"
Belgia: Co w ciągu roku podrożało najbardziej, a co potaniało?
PRACA W BELGII: Szukasz pracy? Znajdziesz na www.NIEDZIELA.BE (poniedziałek 5 maja 2025, www.PRACA.BE)
Belgia: Coraz częściej ubezpieczamy swoje rowery!
Polska: Kleszczowe zapalenie mózgu nie odpuszcza. Trzeba się szczepić
Mieszkańcy Belgii zaoszczędzili w 2024 roku mniej niż inni Europejczycy!
Belgia: Niezapowiedziane kontrole w niderlandzkich szkołach
Niemieccy producenci samochodów odnotowują ogromny spadek zysków!
Belgia: Gandawa też zmaga się z przepełnionymi więzieniami
Redakcja

Redakcja

Uwaga na podróbkę aplikacji polskiego banku na Androida: pieniądze są zagrożone od czerwca

Najnowsze znaleziska w sklepie z aplikacjami na Androida po raz kolejny pokazują, że instalując nowe programy w smartfonie warto być nadzwyczaj ostrożnym. Jak informują analitycy z firmy ESET, w Sklepie Play znaleziono niedawno szereg fałszywych aplikacji związanych z szeroko rozumianymi finansami, które bazują na niewiedzy użytkowników skłonnych wprowadzić do programu wiele prywatnych danych.  

Wśród aplikacji znalazł się program niebezpieczny szczególnie dla Polaków, a mowa o podróbce aplikacji banku WBK (obecnie Santander), o której pierwsze informacje pojawiły się jeszcze w sierpniu. Programy stworzone przez oszustów dostępne były do pobrania od czerwca, więc nietrudno wyobrazić sobie, że wiele osób nieświadomych zagrożenia mogło z nich od tamtego czasu skorzystać.

Fałszywe programy proszą użytkowników między innymi o podanie danych z ich kart płatniczych (włącznie z PIN-em) oraz loginu i pełnego hasła, które wykorzystywane są w webowej aplikacji bankowości. Bazują przy tym na niewiedzy użytkowników, którzy są skłonni podać pełne dane, aby poprawnie przejść proces uwierzytelniania. Wszystko jest jednak wyłącznie dziełem oszustów, którzy w ten sposób uzyskują dostęp do danych, które wystarczą, by zrobić zakupy w internecie lub przelać środki ofiary na inne konto, po zalogowaniu się do aplikacji bankowości na przykład z poziomu komputera.

Jak podaje ESET, programy nie są już dostępne w Sklepie Play, ale zanim zostały z niego usunięte przez Google, zostały wcześniej pobrane przez ponad tysiąc osób. Aplikacje były dostępne w sklepie jako dzieła teoretycznie różnych twórców, ale podobieństwa w kodzie wskazują na to, że w rzeczywistości wszystkie zostały stworzone przez tę samą osobę. W kodzie zastosowano jego zaciemnianie, co jak przypuszcza ESET, było główną przyczyną, dla której aplikacje dostały się w ogóle na serwery sklepu bez wcześniejszego wykrycia zaszytego w nich podstępu.

Poza aplikacją banku Santander (który na etapie wydania opisywanych programów nosił jeszcze nazwę Bank Zachodni WBK), na liście fałszywych aplikacji znalazły się programy udające prawdziwe aplikacje usługodawców z Wielkiej Brytanii, Szwajcarii, Austrii, Australii i Nowej Zelandii. Choć te konkretne programy nie są już dostępne dla kolejnych nieświadomych użytkowników, wciąż mogą stanowić zagrożenie dla tych, którzy zainstalowali je wcześniej.

ESET zaleca więc profilaktyczną zmianę hasła do bankowości i właściwe zabezpieczenie kart płatniczych przynajmniej poprzez zmianę PIN-u. Użytkownicy, którzy są świadomi, że skorzystali z fałszywej aplikacji prawdopodobnie najlepiej zrobią blokując kartę i prosząc o wydanie nowej, jednocześnie usuwając aplikację oszustów z telefonu.

Na przyszłość zaleca się, aby pobierając aplikacje dokładnie sprawdzać ich wydawców, liczbę ocen i dotychczasowych pobrań. Na koniec warto także pamiętać, że próby uzyskania przez aplikacje pełnych danych logowania oraz danych z kart (szczególnie w zestawie z PIN-em) w jakichkolwiek okolicznościach powinny zaświecać użytkownikowi czerwoną lampkę.

 


22.09.2018 Oskar Ziomek, dobreprogramy.pl

 

  • Published in Polska
  • 0

Bez opaski sportowej i aplikacji dietetycznej możesz nie dostać ubezpieczenia na życie

Wraz z popularyzacją urządzeń osobistych, monitorujących aktywność i stan zdrowia, zbieranymi przez nie dane zainteresowały się różne instytucje. Z jednej strony czeka nas zapewne korzystanie ze zdalnej służby zdrowia i rozwój telemedycyny. Z drugiej – problemy z ubezpieczeniami.

Jeden z najstarszych i największych ubezpieczycieli z Ameryki Północnej planuje bezprecedensowe posunięcie. Kanadyjska firma John Hancock, działająca od 156 lat, wycofa ze swojej oferty tradycyjne ubezpieczenia na życie. Ich miejsce zajmą wprowadzone w 2015 roku polisy „interaktywne”, prowadzone wraz z Vitality Group, które śledzą informacje o aktywności i stanie zdrowia ubezpieczonego z pomocą opasek, smartzegarków i smartfonów. Ten model zostanie zastosowany do całego portfolio ubezpieczeń na życie.

Interaktywne ubezpieczenie na życie już zadomowiło się już w Wielkiej Brytanii i RPA, obecnie zdobywa popularność także w Stanach Zjednoczonych. System działa w ten sposób, że osoby ubezpieczone otrzymują zniżki, bonusy i karty podarunkowe za ćwiczenia zarejestrowane na swoich urządzeniach oraz zdrowe produkty spożywcze, których kupno zarejestrują w aplikacji. Nie jest to obowiązkowe, ale wielu klientów może zainteresować się dobrowolnym przekazywaniem danych w zamian za inne korzyści. Aktualni klienci firmy zostaną przeniesieni do interaktywnego programu „Vitality” w przyszłym roku.

Z pozoru to rozwiązanie wygląda korzystnie dla obu stron – ubezpieczony ma dodatkową motywację do prowadzenia zdrowego trybu życia, a ubezpieczyciel ma lepsze dane do prognozowania długości życia klientów i lepsze perspektywy na zarobek.

Wszyscy wygrywają? Niekoniecznie. Wątpliwości mają obrońcy prywatności i organizacje chroniące prawa konsumenta. Mając takie dane i łatwy dostęp do modeli decyzyjnych firmy ubezpieczeniowe mogą opracować profile klientów, których opłaca się ubezpieczać i podnosić składki dla osób, których ubezpieczenie byłoby mniej korzystne dla firmy. Branża ubezpieczeniowa jest mocno regulowana i musi uzasadniać zmiany składek, a dane o aktywności i diecie byłyby dobrą „podkładką”. Na razie trudno ocenić, czy John Hancock zanotuje realne zyski z pomocą programu „Vitality”, ale może tak być w przyszłości. Vitlity Group informuje, że posiadacze tych polis żyją 13-21 lat dłużej niż reszta ubezpieczonej populacji.

Dzięki korzyściom dla obu stron ubezpieczenia tego typu mogą się przyjąć na innych rynkach i zyskać popularność. W efekcie, chcący korzystać z polisy na życie będą musieli zgodzić się na pewne niedogodności, jak logowanie wizyt na siłowni czy zdrowych posiłków. Może to oczywiście mieć dobry wpływ na zdrowie i długość życia ubezpieczonych, ale z drugiej strony odciąć od usług ubezpieczeniowych wielu innych klientów.

 


24.09.2018 Anna Rymsza, dobreprogramy.pl

 

Statystyczny Polak popracuje na iPhone'a XS ponad miesiąc, Belgowie i Holendrzy niecały tydzień


Statystyczny Polak popracuje na iPhone'a XS ponad miesiąc, Belgowie i Holendrzy niecały tydzień



Statystyczny Polak potrzebuje aż 196 godzin pracy, aby zarobić na najnowszego iPhone'a XS 256 GB. To trzeci najgorszy wynik w całej Unii Europejskiej. Gorzej od nas zarabiają tylko Rumuni i Bułgarzy. Tak wynika ze stworzonego przez portal Gazeta.pl Next „indeksu iPhone'a”, zestawiającego cenę flagowca ze średnimi zarobkami w poszczególnych krajach UE według danych Eurostatu.

Jak podaje Eurostat, Polak zarabia średnio 6,8 euro za godzinę pracy. Tymczasem iPhone XS 256 GB z oficjalnej dystrybucji kosztuje nad Wisłą 5 729 zł, czyli 1 332 euro. Nie dość, że pod względem zarobków niżej plasują się jedynie Rumuni (5,6 euro) i Bułgarzy (5,1 euro), to na dodatek sama cena urządzenia jest mocno windowana przez 23 proc. VAT. Ostatecznie, chcąc zakupić najnowszy smartfon marki Apple, musimy spędzić w pracy, średnio, wspomnianych już 196 godzin.

Co zaskakujące, nawet na Węgrzech, gdzie obowiązuje 27 proc. VAT, przekładając się na cenę smartfonu równą aż 1 416 euro, sytuacja przedstawia się nieco lepiej. Zarabiając średnio 7,6 euro za godzinę pracy, Węgier może pozwolić sobie na zakup iPhone'a XS po 186 godzinach. Lepiej mają też Czesi, i to już zauważalnie, u których cena telefonu została wprawdzie ustalona na 1 355 euro, ale za to średnia stawka godzinowa wynosi 9,9 euro – 136 godzin pracy.

Na drugim końcu zestawienia znajduje się Szwajcaria, tuż za nią Luksemburg, gdzie statystyczny mieszkaniec zarabia, odpowiednio, 50,6 oraz 45,2 euro, a telefon Apple'a jest przy tym widocznie tańszy: 1237 i 1285 euro. Mówiąc bardziej obrazowo, Szwajcar kupi iPhone'a XS po zaledwie 24 godz. pracy, Luksemburczyk zaś – 28 godz. Z prostego rachunku wynika natomiast, że obywatele Szwajcarii zarobią na XS-a ponad ośmiokrotnie szybciej od Polaków.

W Belgii i Holandii, statystyczny mieszkaniec zarabia, odpowiednio, 38,5 i 34 euro. Belg kupi iPhone'a XS po 34,5 godz. pracy, Holender zaś – 39 godz. pracy. 

I choć „indeks iPhone'a” wielu państw Unii Europejskiej nie uwzględnia (Bułgarii, Chorwacji, Cypru, Estonii, Grecji, Litwy, Łotwy, Malty, Rumunii Słowacji i Słowenii), ponieważ tamtejsze oddziały Apple'a albo wciąż nie ujawniły sugerowanej ceny detalicznej nowego modelu, albo w ogóle nie działają na terenie danego kraju, to jednak znów możemy czuć się zepchnięci na szary koniec.

 


23.09.2018 Piotr Urbaniak, dobreprogramy.pl

 

Nadchodzi koniec muzyki na własność. Streaming z rekordowymi wynikami

Spotify i inne usługi streamingowe wpłynęły na rynek muzyczny równie mocno, jak kiedyś zrobił to Napster, a następnie iTunes. Wszystko wskazuje, że przyszłość należy właśnie do streamingu. Z kolei fizyczne nośniki, a nawet kupowanie płyt w cyfrowej formie, to już przeszłość.

Zrzeszenie The Recording Industry Association of America opublikowało raport, który przedstawia obecny rynek muzyczny. Dotyczy on rynku amerykańskiego, aczkolwiek pokazuje ogólnoświatowy trend. Przedstawione dane nie powinny być zaskoczeniem. Wybieramy bowiem prosty i tani dostęp do legalnej muzyki, jaki oferują usługi streamingu.

W udostępnionych danych streaming dotyczy płatnych subskrypcji w Spotify i konkurencyjnych usługach, a także usług wideo jak VEVO i transmisji w radiach internetowych. Rynek ten stanowi znaczącą większośc przychodów w branży muzycznej w USA. W tym roku wygenerował już 3,4 miliarda dolarów. Oznacza to, że należy do niego aż 75 proc. wszystkich przychodów, jakie do tej pory zostały wygenerowane w 2018 roku.

Co więcej, usługi streamingu z każdym rokiem przynoszą coraz wyższe przychody i zdobywają nowych użytkowników. Każdego miesiąca przybywa około miliona nowych subskrybentów. Warto zauważyć, że chociażby Spotify czy Apple Music w każdym kwartale chwalą się nowymi rekordami. Pierwsza usługa ma już ponad 80 mln płatnych kont. Łącznie użytkowników ma być już ponad 180 mln. Z kolei Apple Music to ponad 40 mln płatnych kont.

Spadają natomiast przychody z cyfrowego kupowania muzyki (-27 proc.) oraz ze sprzedaży fizycznych nośników (-41 proc.). Nie pomogła nawet ostatnia moda na winyle, których sprzedaje się więcej, ale wciąż za mało, aby zatrzymać ogólny spadek.

Opublikowany raport nie powinien być zaskoczeniem. Wybieramy bowiem łatwiejszy i tani dostęp do muzyki, jaki jest oferowany przez Spotify, Tidala czy Apple Music. Wystarczy bowiem zainstalować aplikację i zapłacić 20 zł miesięcznie, aby zyskać dostęp do ogromnej biblioteki muzyki. Ponadto zaletą jest łatwość synchronizacji własnych playlist pomiędzy urządzeniami.

 


23.09.2018 Mateusz Budzeń, dobreprogramy.pl

 

Subscribe to this RSS feed