Serwis www.niedziela.be używa plików Cookies. Korzystając z serwisu bez zmiany ustawień przeglądarki wyrażasz zgodę na ich użycie. Aby poznać rodzaje plików cookie, cel ich użycia oraz sposób ich wyłączenia przeczytaj Politykę prywatności

Headlines:
Belgia: Gandawa też zmaga się z przepełnionymi więzieniami
Słowo dnia: Mei
PRACA W BELGII: Szukasz pracy? Znajdziesz na www.NIEDZIELA.BE (niedziela 4 maja 2025, www.PRACA.BE)
W Brukseli otwarto „Muzeum Frytek"!
Polska: Zamiast kupować samochody, coraz chętniej je wypożyczamy
Belgia: Miasto Aalter zmienia procedurę rejestracji dla obcokrajowców
Belgia: Wypadki w martwym polu. 10% ofiar ciężko rannych lub śmiertelnych
Niemcy: Małe browary walczą o przetrwanie
Emisje CO2 w europejskim lotnictwie osiągnęły poziom sprzed pandemii
Słowo dnia: Grondwet
Redakcja

Redakcja

Polska: W polskiej historii nie brak było epidemii; dawniej pojawiały się nawet co kilka lat

W polskiej historii nie brak było epidemii np. dżumy, cholery, ospy, grypy. Jedną z nich była wrocławska ospa z roku 1963 - jedna z ostatnich w Europie epidemii ospy prawdziwej. Według przewidywań miała trwać 2 lata i przynieść śmierć 200 osób. Tymczasem wygasła po 25 dniach od jej wykrycia, zabijając siedmiu chorych.

Ślady epidemii można znaleźć wszędzie np. w postaci kamiennych kolumn wotywnych stawianych na placach miast po zakończeniu zarazy. Określenia takie jak „morowy”, „trędowata” czy „zadżumiony” weszły do potocznego języka.

Niewiele wiadomo o epidemiach z czasów prasłowiańskich. Musiało do nich jednak dochodzić, skoro ówcześni wierzyli m.in. w demona Trzybka, który miał roznosić po świecie zarazy i morowe powietrze. W średniowieczu uważano, że za epidemie odpowiada gniew Boży, wpływ planet lub zwiastujące nieszczęścia komety. Rzeczywistymi przyczynami epidemii były tymczasem fatalne warunki sanitarne w miastach, skupienie wielu ludzi na małej powierzchni, migracje i szlaki handlowe oraz tradycja pochówku zmarłych na małych przykościelnych cmentarzach w obrębie murów. Rozkopując groby na nowe pochówki uwalniano w ten sposób bakterie.

Pierwszą wzmiankę o epidemiach – z roku 1003 i 1006 - można znaleźć w kronice Jana Długosza. „Głód, mór i zaraza okropne panowały tymi czasy nie tylko w Polsce, ale i w całym prawie świecie”. Później dżuma pojawiała się wielokrotnie - w roku 1186, 1283, 1307, 1360, 1383, 1451, 1497, 1542, 1573, 1663, 1680, 1720. W roku 1348 "morowa zaraza" zabrała (według ówczesnych kronik) jedną czwartą ludności Polski. Epidemie dżumy, cholery, ospy i innych, czasem niezidentyfikowanych chorób pojawiały się co kilka kilkanaście lat, czasem na określonym obszarze, a czasem w całym kraju lub na całym kontynencie. Pod koniec XV wieku w Krakowie epidemie dżumy zdarzały się co 2-3 lata, a nawet rok po roku. W latach 1500-1750 w Krakowie odnotowano 92 epidemie – najwięcej ze wszystkich polskich miast. W latach 1601-1650 epidemii w Krakowie było 19, a Warszawie – 33. Później zachorowania w obu miastach utrzymywały się na zbliżonym poziomie.

Epidemie sprzyjały patologicznym zachowaniom. W roku 1589 w Krakowie ścięto grabarza, który w czasie pomoru mordował ludzi.

Według Długosza po raz pierwszy polskie władze państwowe zaczęły zwalczać epidemie w roku 1472. Przykładem niewzruszoności władcy wobec zarazy był Władysław Warneńczyk, który w roku 1441, będąc także królem Węgier, nie opuścił pałacu w Budzie, mimo że „w komnatach królewskich codziennie z rana po kilku znajdowano umarłych”, a „podczas nabożeństwa ludzie padali na ziemie i w śmiertelnych drganiach życia dokonywali”.

Częste na polskich ziemiach wojny sprzyjały szerzeniu się chorób, choć niekoniecznie w oczywisty sposób. Na przykład pierwszy najazd Tatarów pod wodzą Bajdara (1241) pociągnął za sobą sprowadzenie w latach 1241-42 z Niemiec kupców, rzemieślników i... trądu.

Ożywione kontakty z cudzoziemcami sprawiły, że pierwszy oficjalnie odnotowany przypadek kiły pojawił się w Polsce już w roku 1495, czyli w dwa lata po powrocie Kolumba z pierwszej wyprawy do Ameryki, uznawanej powszechnie za "ojczyznę" tej choroby. Na kiłę chorowali m.in. Jan Olbracht, Stefan Batory i Jan III Sobieski i wśród europejskich monarchów nie byli pod tym względem wyjątkiem (wśród chorych znaleźli się też Iwan Groźny, Piotr Wielki). W zależności od kraju nazwę tej choroby łączono z różnymi krajami. We Włoszech i Niemczech była chorobą francuską (Morbus gallicus), we Francji - chorobą włoską lub angielską, w Holandii chorobą hiszpańską, a w Rosji - polską.

Wiek XIX przyniósł dużą zachorowalność na cholerę. Przypisuje się jej winę za śmierć Adama Mickiewicza, choć istnieje też teoria dotycząca jego otrucia.

I wojna światowa oprócz tyfusu i czerwonki, które dziesiątkowały zwłaszcza obozy jenieckie - przyniosła grypę hiszpankę, najbardziej zabójczą ze współczesnych epidemii. Według różnych specjalistów zabiła ona na całym świecie od 50 do nawet 100 milionów osób, a zachorowało około 500 milionów. Wbrew nazwie wirus został do Europy przeniesiony z USA przez żołnierzy amerykańskich udających się na front.

Podczas wojny polsko-bolszewickiej straty z powodu epidemii wśród jeńców rosyjskich w Polsce wyniosły około 20-25 tys. na ogółem 85 tys. Na terenie Rosji i Litwy w obozach jenieckich w tym okresie przebywało około 51 tys. żołnierzy polskich, w wyniku epidemii zmarło do 20 tys. spośród nich.

Jeszcze do połowy ubiegłego stulecia do najczęstszych chorób zakaźnych należał dur brzuszny – w latach 1919-1924 zabił prawie 10 tysięcy Polaków. Poprawa warunków sanitarnych oraz masowe szczepienia ograniczyły tę plagę. W 1948 roku zanotowano 7975 zachorowań i 478 zgonów. Jeszcze w latach 60. XX w. co roku zgłaszano w Polsce około 3 tys. zachorowań i kilkadziesiąt zgonów na dur brzuszny. Do 1976 roku prowadzono powszechne szczepienia wybranych grup dzieci i młodzieży. Obecnie dur jest w Polsce chorobą zanikającą.

Po II Wojnie Światowej dużym zagrożeniem były: gruźlica, dyfteryt czy polio, z czasem dzięki szczepionkom i antybiotykom sytuację udało się opanować. W latach 1957-58 pojawiła się pochodząca z Chin grypa azjatycka, w latach 1968-69 – grypa Hong-Kong, w 1977 roku - grypa rosyjska.

Sławną polską epidemią była wrocławska ospa z roku 1963 – ostatnia w Polsce i jedna z ostatnich w Europie epidemia ospy prawdziwej. Latem przywlókł ją z Azji (jedne źródła mówią o Indiach, inne o Birmie i Wietnamie) Bonifacy Jedynak, oficer Służby Bezpieczeństwa. Zachorowało 99 osób (głównie personelu medycznego), z których siedem zmarło. Miasto zostało na kilka tygodni sparaliżowane i odcięte od reszty kraju kordonem sanitarnym. Zaszczepiono 98 proc. ludności Wrocławia. Osoby podejrzane o kontakt z chorymi umieszczano w izolatoriach. Mimo to ospa przedostała się do pięciu innych województw, nie wywołując tam jednak epidemii. WHO przewidywała, że epidemia ta potrwa 2 lata, zachoruje 2000 osób i umrze 200. Tymczasem wygasła po 25 dniach od jej wykrycia.

 


03.06.2020 Niedziela.BE // źródło: Paweł Wernicki, Nauka w Polsce, naukawpolsce.pap.pl // fot. Shutterstock, Inc.

(kmb)

 

Polska. Eksperci: prawie 20 mln Polaków ma zbyt wysoki poziom cholesterolu

Zbyt wysoki poziom cholesterolu ma prawie 20 mln Polaków. Większość z nich nie robi nic, by go obniżyć, a tylko nieliczni są leczeni skutecznie – mówili w czwartek kardiolodzy podczas konferencji prasowej online. Zbyt duży cholesterol zwiększa ryzyko zawału serca i przedwczesnego zgonu.

Wciąż zwiększa się liczba Polaków z hipercholesterolemią, czyli podwyższonym poziomem cholesterolu (powyżej 190 mg/dl). Jeszcze kilka lat temu 18 mln naszych rodaków miało zbyt duże jego stężenie we krwi. Ostatnio liczba ta zwiększyła się do około 20 mln – powiedział prof. Piotr Jankowski z Instytutu Kardiologii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.

"To niepokojące – stwierdził - ponieważ im wyższe stężenie cholesterolu we krwi, tym większe jest ryzyko zgonu z powodu chorób sercowo-naczyniowych, w tym przede wszystkim zawału serca". Nie ma znaczenia, w jakim wieku występuje hipercholesterolemia, jest szkodliwa zarówno u ludzi w średnim wieku, jak też u osób starszych, nawet osiemdziesięcio- i dziewięćdziesięciolatków. Tymczasem po 60. roku życia aż 80 proc. Polaków ma zbyt duży poziom cholesterolu.

Eksperci przekonywali, że hipercholesterolemia jest jednym z głównych niezależnych czynników ryzyka chorób sercowo-naczyniowych, oprócz nadciśnienia tętniczego, palenia tytoniu, cukrzycy i otyłości. Tłumaczyli, że skutkiem tego jest rozwój miażdżycy, czyli odkładanie się w ścianach wewnętrznych tętnic cholesterolu i powstawanie blaszek miażdżycowych. Doprowadzają one do zwężenia tętnic i niedokrwienia tkanek. W przypadku tętnic wieńcowych dochodzi do niedokrwienia mięśnia sercowego, objawiającego się bólem w klatce piersiowej podczas wysiłku lub stresu. Może dojść do pęknięcia blaszki miażdżycowej, co często prowadzi do zawału serca (powodowanego zablokowaniem tętnicy wieńcowej).

Miażdżyca występuje także w kończynach dolnych; powoduje niedokrwienie kończyn, objawiające się bólami w nogach. Choroba ta może doprowadzić również do udaru mózgu lub tzw. przemijającego napadu niedokrwiennego, nazywanego miniudarem. Takie mogą być skutki lekceważonej hipercholesterolemii, ale chodzi to, żeby im zapobiec, a przed tym chroni jedynie skuteczne obniżanie poziomu cholesterolu we krwi.

„Większość Polaków wciąż jednak lekceważy hipercholesterolemię, ponieważ przez długi czas nie powoduje ona żadnych dolegliwości. Wiele osób wręcz dobrze się czuje i nie widzi potrzeby poddania się leczeniu” – podkreślił prof. Jankowski.

Z przytoczonych przez specjalistę danych badania WOBASZ II z 2016 r. wynika, że aż u 62 proc. naszych rodaków z hipercholesterolemią nie została ona nawet rozpoznana, a u 17 proc. badanych mimo wykrycia nie podjęto jej leczenia. Jedynie u 6 proc. pacjentów z tą dolegliwości jest ona skutecznie leczona, czyli poziom cholesterolu został obniżony, na ogół lekami, do pożądanego poziomu. Pozostali pacjenci są leczeni w niewystarczającym stopniu, najczęściej z powodu zbyt niskich dawek leków (głównie statyn) albo nie stosują się do zaleceń lekarza. Pacjenci często przestają zażywać leki po kilku lub kilkunastu miesiącach. Tymczasem terapia musi być długotrwała, tylko w ten sposób można uniknąć zawału serca lub udaru mózgu.

Przewodniczący Polskiego Towarzystwa Lipidologicznego prof. Maciej Banach, który jest dyrektorem Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polski w Łodzi powiedział, że niewłaściwe leczenie jest szczególnie groźne u pacjentów z wysokim ryzykiem chorób sercowo-naczyniowych. Są to głównie osoby, które poza hipercholesterolemią mają nadciśnienie tętnicze, cukrzycę, palą papierosy i są otyłe. „U pacjentów z wysokim ryzykiem cele terapeutyczne osiągane są jednak u zaledwie 25-30 proc. pacjentów’ – dodał.

Zdaniem ekspertów głównym błędem - poza zaniechaniem lub zaprzestaniem leczenia przez pacjentów - jest przepisywanie przez lekarzy zbyt małych dawek statyn, leków będących podstawą leczenia hipercholesterolemii. U wielu pacjentów powinny być one nawet dwukrotnie większe, przykładowo zamiast 40 mg atorwastatyna powinno być zażywane w dawce 80 mg.

U niektórych pacjentów nie wystarczy zwiększać dawki statyn, szczególnie u tych wymagających obniżenia stężenia złego cholesterolu (LDL) poniżej 55 md/dl. Konieczne jest dołączenie innego typu leku, takiego jak ezetymib i stosowanie terapii skojarzonej. Prof. Banach zapewnia, że lek ten nie jest już drogi, ponieważ są dostępne tańsze leki odtwórcze (tzw. generyki). „Nadal jednak monoterapia statynami jest wciąż standardem postępowania, nawet przy braku jej efektywności” – dodaje.

Z wyliczeń specjalisty wynika, że terapię skojarzoną w Polsce otrzymuje 15-20 proc. wymagających jej pacjentów, a powinno około 1,5 mln chorych. Prof. Banach uważa, że należy starać się obniżać poziom cholesterolu jak najbardziej, zgodnie z zasadą: im mniej - tym lepiej, przez jak najdłuższy okres.

Prof. Marlena Broncel, kierownik Kliniki Chorób Wewnętrznych i Farmakologii Klinicznej Uniwersytetu Medycznego w Łodzi powiedziała, że zasadę tę coraz częściej rozumieją pacjenci po zawale serca. Wciąż jednak trudno wytłumaczyć tym, którzy zawału serca jeszcze nie przebyli, żeby przyjmowali leki regularnie i do końca życia.

 


02.06.2020 Niedziela.BE // źródło: Zbigniew Wojtasiński, Nauka w Polsce, naukawpolsce.pap.pl // fot. Shutterstock, Inc.

(kmb)

 

Zdrowie; eksperci: przed jesienią warto zaszczepić się przeciwko grypie sezonowej

Zdrowie; eksperci: przed jesienią warto zaszczepić się przeciwko grypie sezonowej

 

Osoby, które zaszczepią się przeciwko grypie, mogą być bardziej chronione przed zakażeniem koronawirusem w okresie jesieni i zimy, kiedy spodziewana jest nowa fala epidemii – przekonują eksperci. Zakażenie grypą może zwiększać ryzyko zachorowania na Covid-19, na dodatek obie infekcje powodują podobne objawy, głównie gorączkę i kaszel.

O szczepieniach, jakie warto wykonać w najbliższych miesiącach, mówiono podczas konferencji prasowej online "Jak szczepić w dobie pandemii koronawirusa? Aktualne wytyczne", zorganizowanej w Polskiej Agencji Prasowej. Specjaliści zalecali przede wszystkim jak najszybsze uzupełnienie szczepień dzieci, wynikających z kalendarza szczepień obowiązkowych. Doradzali też poddawanie się szczepieniom zalecanym, dotyczącym zarówno dzieci jak i dorosłych, w tym szczególnie seniorów, kobiet w ciąży i osób cierpiących na choroby przewlekłe.

Za jedne z najważniejszych uznano poddawanie się szczepieniom przeciwko grypie sezonowej. Szczepienia przeciwko tej chorobie wirusowej są szczególnie ważne w okresie pandemii Covid-19. „Nie mamy pewności czy będzie druga fala tej epidemii; trudno jednoznacznie przewidzieć. Z pewnością jednak pojawi się wzrost zapadalności na choroby infekcyjne w okresie jesienno-zimowym, w tym głównie infekcji wirusowych dróg oddechowych, takich jak grypa i zakażenia paragrypowe” – powiedziała dr Ilona Małecka z Katedry i Zakładu Profilaktyki Zdrowotnej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu.

Zdaniem ekspertów Ogólnopolskiego Programu Zwalczania Grypy zwiększenie szczepień przeciwko grypie ułatwiłoby różnicowanie zachorowań na grupę i Covid-19, gdyż początkowe objawy zakażenia są podobne: głównie gorączka i kaszel, a także zmęczenie, bóle głowy i mięśni, bóle gardła oraz biegunki. W przypadku grypy rzadko występuje katar i ból gardła, a gorączka często przekracza 39. st. C. Z kolei chorobę Covid-19 najbardziej odróżniają duszności i płytki oddech. Kichanie zwykle występuje w przypadku przeziębienia.

Eksperci obawiają się, że zakażenie grypą może zwiększać ryzyko infekcji koronawirusem w okresie jesieni i zimy. Ostrzegł przed tym wiceminister zdrowia Waldemar Kraska w programie Newsroom WP: „Naukowcy mówią, że wirus grypy toruje drogę dla koronawirusa, czyli łatwiej wtedy zakazić się SARS-CoV-2. Obecność obu tych wirusów w naszym organizmie na pewno potęguje te objawy i przebieg zakażenia może być cięższy”.

Konsultant krajowy w dziedzinie epidemiologii dr hab. Iwona Paradowska-Stankiewicz apeluje, by nie zaniedbywać szczepień, gdyż "szczepienia chronią nas i nasze rodziny". Z kolei przewodniczący Rady Naukowej Ogólnopolskiego Programu Zwalczania Grypy prof. Adam Antczak zachęcam wszystkich do szczepienia przeciwko grypie, bo "to najlepsza metoda na poprawienie odporności i uniknięcie powikłań pogrypowych".

Szczepienia przeciwko grypie są szczególnie ważne dla seniorów, najbardziej podatnych na grypę jak i zakażenie koronawirusem SARS-CoV-2. Powinny się szczepić także kobiety w ciąży i małe dzieci oraz osoby cierpiące na choroby przewlekłe, takie jak schorzenia sercowo-naczyniowe i cukrzyca.

Prezes Polskiego Towarzystwa Wakcynologii dr hab. Ernest Kuchar wyjaśnia, że dzieci rzadko się zarażają i chorują na Covid-19, ale często zakażają się wirusami grupy, które przenoszą na inne osoby, w tym ludzi starszych. Szczepienia przeciwko grypie zalecane są wszystkim osobom powyżej 6. miesiąca życia.

Szczepienia przeciwko grypie chronią przed groźnymi powikłaniami. Eksperci zwracają uwagę, że najczęstsze powikłania grypy to zapalenie płuc, zapalenie oskrzeli, zapalenie mięśnia sercowego oraz niewydolność oddechowa. Może dojść także do powikłań neurologicznych, takich jak zapalenie mózgu i zapalenie opon mózgowych, których następstwa bywają nieodwracalne.

Szczepionki przeciwko grypie sezonowej 2020/2021 powinny być dostępne od początku września. Warto skorzystać z nich jak najwcześniej. Prof. Herman Goossens, mikrobiolog Uniwersytety w Antwerpii uważa, że nowa fala epidemii w Europie może się pojawić się już we wrześniu lub październiku.

 


01.06.2020 Niedziela.BE // źródło: Zbigniew Wojtasiński, Nauka w Polsce, naukawpolsce.pap.pl // fot. )Shutterstock, Inc.

(kmb)

 

 

136 nowych zakażeń i 25 przyjęć do szpitali (stan na 1. czerwca)

Kolejnych 136 osób w Belgii jest zakażonych koronawirusem, co łącznie daje liczbę 58 517 zarażonych od początku epidemii obywateli. W ciągu ostatnich 24 godzin zmarło kolejnych 19 osób, co łącznie daje liczbę 9 486 zgonów – poinformował belgijski Instytutu Zdrowia FPS. Choć codziennie diagnozowane są nowe osoby, to liczba ciężkich (wymagających hospitalizacji) przypadków COVID-19 z dnia na dzień maleje – w ciągu minionej doby do szpitali przyjęto jedynie 25 osób.

80 nowo zakażonych osób pochodzi z Regionu Flamandzkiego, 30 z Regionu Walońskiego, zaś 26 – z Regionu Stołecznego Brukseli. Łącznie daje to liczbę 58 517 osób zakażonych w Belgii od początku epidemii.

W ciągu minionej doby 25 nowych pacjentów przyjęto do szpitali, zaś wypisano 32 osoby. Łącznie w szpitalach przebywa obecnie 807 osób cierpiących na koronawirusa, co oznacza znaczny spadek w porównaniu z szczytowym okresem epidemii w kwietniu, kiedy odnotowano ponad 6 tys. hospitalizacji. W grupie hospitalizowanych pacjentów znajduje się 163 osób przebywających na oddziałach intensywnej terapii (spadek o 5 osób w porównaniu z dniem poprzednim).

W ciągu ostatnich 24 godzin odnotowano śmierć kolejnych 19 osób, z czego 14 zgonów odnotowano w szpitalach i są to potwierdzone przypadki COVID-19. Kolejnych 5 zgonów odnotowano w domach opieki i również są to potwierdzone przypadki koronawirusa. Łącznie daje to liczbę 9 486 zgonów od początku epidemii. 48% śmierci miało miejsce w szpitalach, 51% w domach opieki, 0,3% w domach prywatnych, zaś 0,5% - w innych lokalizacjach.

Jeśli chodzi o zgony w szpitalach, potwierdzono 100% z nich. Natomiast w przypadku domów opieki, potwierdzono jedynie 25% z nich, w pozostałych 75% przypadków występowało podejrzenie COVID-19 (wynika to z niedoborów testów na pierwszym etapie epidemii).

„W kraju wciąż odnotowywane są nowe przypadki zakażeń, ale cały czas obserwujemy trend spadkowy. Musimy uzbroić się w cierpliwość i przestrzegać wprowadzonych przez rząd zasad” - poinformowali przedstawiciele FPS.

Od zeszłego tygodnia Narodowe Centrum Kryzysowe organizuje konferencje dotyczące walki z koronawirusem już nie codziennie, a w każdy piątek. Dzisiejsze dane zostały opublikowane bez rozbudowanego komentarza. Z kolei w miniony piątek szef Centrum Kryzysowego, profesor Steven van Gucht, z optymizmem komentował najnowsze wyniki, mówiąc, że „wszystko podąża w dobrym kierunku”.  


01.06.2020 Niedziela.BE

(kk)

 

  • Published in Belgia
  • 0
Subscribe to this RSS feed